HISTORIA JEDNEJ KSIĄŻKI
Dziś niespodzianka! Zamiast moich wynurzeń przedstawiam opinię pióra (metaforycznego, bo nie napiszę wszak "klawiatury") Babci Pufcia. Dlaczego tak? Nie ukrywam, że Autor prezentowanej książki jest moim dobrym znajomy, więc jakoś tak mi nijako pisać o jego dziele. Poza tym mogłoby to budzić zastrzeżenia co do obiektywności: napiszę o książce dobrze - ktoś powie, że po znajomości, napiszę źle - powiedzą, że się pewnie z kumplem pokłóciłam i chcę mu dogryźć. A tak... Jak tu tylko kopiuję i wklejam. I tak, Panie i Panowie, Babcia Pufcia przedstawia "Das Album" Piotra Strzałkowskiego.
Autor: Piotr Strzałkowiski
Tytuł: Das Album
Wydawnictwo: Poligraf
Data wydania: 2013-01-01
ISBN: 978-83-7856-149-1
Liczba stron: 638
Niemal wszyscy lubimy oglądać stare albumy, będące często kroniką czyjejś rodziny. Młodsze pokolenie nie zawsze orientuje się, kogo przedstawia dane zdjęcie. Na szczęście zawsze znajdzie się jakaś ciocia lub babcia, która udzieli wyczerpujących informacji. (Wujków raczej nie warto pytać, bo ich wiadomości są przeważnie skąpe).
Co jednak ma zrobić człowiek, który stał się przypadkowym posiadaczem albumu, zawierającego ponad 1000 zdjęć (a raczej negatywów), przedstawiających zupełnie obce osoby i całkiem – na pierwszy rzut oka – nieznane miejscowości. W takiej sytuacji znalazł się autor omawianej książki. Nie tylko jednak nie porzucił owego dziwnego prezentu, ale poczuł w sobie żyłkę detektywa i postanowił odszukać właściciela albumu, może autora zdjęć lub poszukać pomocy w zidentyfikowaniu sfotografowanych postaci.
Książka zainteresowała mnie od początku. Jednak nie tyle ciekawa byłam finału owego nieprawdopodobnego przedsięwzięcia, co sposobów i metod dojścia do ewentualnego rozwiązania zagadki. Już na początku owej – jak się później okazało – bardzo długiej drogi, znalazł autor cenną wskazówkę: kilka zdjęć opatrzonych datami – 1934 – 1938 oraz skróty nazw niemieckich miejscowości. Te informacje pozwoliły mu obrać drogę poszukiwań. Po ustaleniu prawdopodobnej chronologii zdjęć, ruszył szlakiem wędrówek owego nieznanego fotografa. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że zajmie mu to pięć lat.
Obszar poszukiwań obejmował Polskę (ze szczególnym uwzględnieniem Ziem Zachodnich), Niemcy, Włochy, Hiszpanię, Portugalię, Węgry, a nawet skrawek Afryki. Był to prawdopodobny szlak podróży autora zdjęć i fotografowanych przezeń osób. Punktami orientacyjnymi, wyznaczającymi poszczególne etapy peregrynacji, były najczęściej fragmenty charakterystycznych budowli lub nawet krajobrazu. Zważywszy, że od czasu wykonania zdjęć upłynęło 70 lat, identyfikowanie obiektów było bardzo trudne. Na szczęście autor spotykał na swej drodze ludzi pamiętających lata przedwojenne, którzy pomagali mu odszukać wiele z nierozpoznanych miejsc. Wśród zasiedziałych mieszkańców szukał tych, którzy mogli znać osoby uwiecznione na zdjęciach. Ludzie ci niejednokrotnie obszernie opowiadali historię swej małej ojczyzny i wydarzenia związane z rozpoznanymi fragmentami miasta.
Ważnym źródłem zbierania informacji była przedwojenna prasa, dokumenty zachowane w archiwach, spisy mieszkańców niektórych miejscowości, a nawet dawne akta urzędowe. Autor prowadził też korespondencję z osobami wskazanymi przez ludzi, którzy równie jak on sam zainteresowani byli prowadzonymi poszukiwaniami, i z którymi często zawierał długotrwałe przyjaźnie.
Peregrynując domniemanymi śladami tajemniczego fotografa, autor dokumentował obecny stan zidentyfikowanych obiektów, dodając niekiedy do wykonanych zdjęć obszerny komentarz, tyczący historii odwiedzanej miejscowości, często sięgając aż do zamierzchłych czasów.
Drogę, którą obrał autor w poszukiwaniu rozwiązania zagadki albumu, podzielić można by na poszczególne ogniwa, z których każde poprzednie prowokuje do dalszych kroków, mimo że niektóre tropy okazują się fałszywe, a przebytą drogę trzeba powtórzyć. Wspomnieć też trzeba o dodatkowej trudności – autor przyznaje się do słabej znajomości języka niemieckiego.
Książka od początku wciąga, z ciekawością podążamy za autorem w jego poszukiwaniach i jednocześnie podziwiamy jego zaangażowanie i mrówczą wręcz pracę, ale… Zawsze musi być jakieś „ale”. Przytaczane przez autora odkryte fakty historyczne, te dawne i te dotyczące bliższych nam czasów, są bardzo interesujące i wzbogacające naszą wiedzę (chociaż niektóre są nam znane), ale w znacznym stopniu rozpraszają uwagę czytelnika śledzącego drogę poszukiwań. Dygresje te są zbyt obszerne, przez co wprowadzają chaos w konstrukcji dzieła. Szkoda też, że autor nie zamieścił w odpowiednich fragmentach chociaż kilkunastu z owych tajemniczych fotografii, szczególnie tych nierozpoznanych. Byłaby to dodatkowa zagadka dla czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz