sobota, 14 lipca 2018

SEANS W DOMU EGIPSKIM

Profesorowa Szczupaczyńska na tropie


Tytuł: Seans w Domu Egipskim
Autor: Maryla Szymiczkowa
Wydawca: Znak Literanova, 2018
Stron: 300
ISBN:978-83-240-4785-7

Powiedzmy to otwarcie: Zofia Szczupaczyńska wpadła w szpony uzależnienia. Uzależniła się emocji, od ekscytacji, od podniecenia, towarzyszącego śledztwu.  Los sprzyja pani profesorowej (choć jednocześnie obchodzi się okrutnie z ludźmi, z którymi nasza bohaterka ma do czynienia) i co i rusz stawia na jej drodze nową zagadkę kryminalną. W prowincjonalnym (gdzież mu do Wiednia!), spokojnym Krakowie, gdzie na pozór nic się nie dzieje, buzują skrywane głęboko emocje, a trup się ściele gęsto.

I tak oto, za sprawą dziwnego splotu okoliczności pani Zofia staje twarzą w twarz z kolejną tajemniczą śmiercią, Tym razem jest to łamigłówka najklasyczniejsza z klasycznych - typowa (bron Boże, nie w znaczeniu pejoratywnym!) zagadka zamkniętego pokoju.

Wiek XIX chyli się ku końcowi, minęły święta Bożego Narodzenia, życie towarzyskie ożywa, zaczyna się czas przyjęć wszelakich. Na jedno z nich - urządzony przez doktorostwo Beringerów w ich ekscentrycznym Domu Egipskim seans spirytystyczny, połączony z podziwianiem zaćmienia księżyca, udaje się nasza Szczupaczyńska. Niestety, seans zostaje przerwany nagłą śmiercią jednego z gości. NIkt nie ma wątpliwości - winnym musi być któryś z uczestników spotkania. Profesorowa z entuzjazmem przystępuję do dzieła, niezmordowanie drążąc tajemnice.

Tym razem okoliczności sprawiają, że nie musi zagłębiać się w mroczne zaułki miasta jak to miało miejsce w poprzednich tomach. W trakcie śledztwa odwiedza głównie mieszczańskie domy, spotyka się nawet z autentycznym hrabią, ale że życie nigdy nie bywa idealne, trafia też w kręgi krakowskiej bohemy, której przewodzi „Szatan”, znany nam bardziej jako Stanisław Przybyszewski. Nie jest to środowisko budzące szacunek szacownej mieszczki. Wywołuje u niej co najwyżej lekko pogardę doprawioną odrobiną strachu. 

Tu pora na pierwszy osobisty wtręt. W książkach Maryli Szymiczkowej na równi sobie cenię intrygę kryminalną i historyczno-obyczajowe tło. Niestety, tym razem autorka zrobiła mi psikusa, osadzając akcję w świecie artystycznym. Nic na to nie poradzę, ale z Młodą Polską nigdy nie było mi po drodze. Intelektualnie ogarniam, że to ważni twórcy, że przełom, że  nowe idee, itd., itp., ale na poziomie emocjonalnym jakoś tego prądu nie kupuję. Dlatego tez tym razem moje zainteresowanie tłem - a jest to tło bardzo rozbudowane - było znacznie mniejsze. Do tego tyrady Przybyszewskiego męczyły mnie niepomiernie, co niewątpliwie wpłynęło na mój mniej entuzjastyczny odbiór lektury. 

Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie wszyscy podzielają moje uprzedzenia. Wiele osób jest szczerze zainteresowanych tym okresem i bez wątpienia z dużą przyjemnością zanurzą się one w niepowtarzalną atmosferę Krakowa anno domini 1898. Ale, uwaga! Maryla Szymiczkowa nie jest bezmyślną wielbicielką wszystko co krakowskie. Do wszystkiego i wszystkich podchodzi z dystansem i właściwym sobie poczuciem humory. Nie boi się wbijać szpilek sławom, nawet samemu Szatanowi! Nie waha się nawet posunąć momentami do jawnej kpiny.

W warstwie kryminalno-fabularnej „Seans w Domu Egipskim” skonstruowany jest precyzyjnie, zgodnie ze wszystkimi zasadami sztuki. Oprócz głównego wątku - śledztwa prowadzącego do rozwikłania tajemnicy, mamy liczne wątki poboczne, mamy wskazówki rozsiane po całym tekście sprytnie przemieszane z mylnymi tropami. Czytelnik może więc nie tylko śledzić akcję, ale także próbować samodzielnie rozwiązać zagadkę - ma do dyspozycji wszystkie  (no, może prawie wszystkie kawałki układanki). Nieco rozczarowujący jest jedynie sposób w jaki Zofia Szczupaczyńska zmusza złoczyńcę do przyznania się do winy.  Zastosowane  rozwiązanie (mimo wszystko nie powiem jakie) było już wykorzystywane w kryminałach dziesiątki, jeśli nie setki razy.

„Seans w domu Egipskim” napisano pięknym, zróżnicowanym językiem, gdzie trzeba w pełni współczesnym, gdzie trzeba lekko stylizowanym nie na tyle jednak, by brzmiał sztucznie. Czyta się to wyśmienicie. Książkę łyknęłam w dwa wieczory.

Dobra wiadomość (przynajmniej ja ją uważam za dobrą) jest taka, że Przybyszewski mieszkał w Krakowie około roku, jest więc nadzieja, że Zofia Szczupaczyńska więcej nie natknie się ani na niego, ani na jego akolitów. Bo mimo wszystko, mimo drobnych zastrzeżeń uważam trzeci tom jej przygód za godny polecenia ze wszech miar i z niecierpliwością czekam na część czwartą.

poniedziałek, 9 lipca 2018

MIŁOŚĆ MADE IN CHINA

ŻYCIE NA MARSIE


Tytuł: Miłość made in China
Autor: Dorian Milovic
Tłumacz: Ewa Kucharska
Wydawca: Znak Horyzont, 2018
Stron: 348
ISBN: 978-83-240-4258-6

Ze wstydem niejakim muszę przyznać, że choć lubię literaturę faktu, to reportaż podróżniczy jako forma literacka, plasuje się dość nisko na liście moich preferencji czytelniczych. Zdecydowanie wolę  oglądać świat własnymi oczami, a jeśli już gdzieś dotrzeć nie mogę - czy to ze względów organizacyjnych, czy to ze względów finansowych - to zdecydowanie przedłożę film podróżniczy nad opowieść drukowaną. Dlatego też po książkę Doriana Malovica „Miłość made in China” sięgnęłam z pewnym ociąganiem. Niesłusznie. Książka wciągnęła mnie dosłownie od pierwszych stron. Czytałam ją z zapartym tchem jak najlepszą fikcję. Być może wiele tłumaczy fakt, że „Miłość made in China” to, wbrew mym oczekiwaniom (błędnym), nie pozycja podróżnicza lecz społeczno-obyczajowa.
Współczesne Chiny to przede wszystkiem kraj wielkich przemian, których skalę trudno jest sobie nam, Europejczykom, wyobrazić. W ciągu ostatnich stu lat Chiny przeżyły dwa wstrząsy ekonomiczne i polityczne, które nie mogły nie odbić się na obyczajowości i życiu codziennym. Najpierw socjalizm i rewolucja kulturalna zabiły tradycje, potem, po dziesięcioleciach przywrócono je do łask. Przynajmniej częściowo.
Jak na te przemiany reagują zwykli ludzie? Z jednej strony do łask wracają stare obyczaje i rytuały, z drugiej strony do społeczeństwa przenikają nowe idee z zachodu. A jak to często bywa, nowe pozostaje w sprzeczności ze starym. Powoduje to liczne konfuzje i zamęt w psychice współczesnych Chińczyków. Wielu z nich czuje się zagubionych w nowej rzeczywistości. Rozdarcie między nowym a starym najbardziej drastycznie widoczne jest w najintymniejszej sferze ludzkiej egzystencji - w życiu rodzinnym.
Temat podjęty przez Malovica jest niezwykle szeroki, dlatego też, by nadać publikacji bardziej uporządkowany charakter, autor podzielił ją na cztery główne części: „Poszukiwanie i uwodzenie” - poświęconą kojarzeniu małżeństw, „Podwójne szczęście” - to opowieść o współczesnych obyczajach ślubnych i weselnych, „Życie małżeńskie” - ten tytuł nie wymaga chyba objaśniania i „Chaos uczuciowy” - czyli związki pozamałżeńskie, konkubinat i prostytucja. Sporo miejsca poświęcono także życiu mniejszości seksualnych, które po latach prześladowań, powoli próbują znaleźć swoje miejsce.
Nie lubię używać wielkich słów, ale tym razem powiem nieco bombastycznie. „Miłość made in China” zaszokowała mnie. Autentycznie zaszokowała. Nie chodzi o to, że poczułam się jakoś specjalnie zgorszona czy oburzona. Jestem dużą dziewczynką, co to nie jedno widziała i o niejednym czytała. Mam na myśli zaskoczenie i niedowierzanie. To, o czym pisze Malovic, jest tak odległe od tego co znam i do czego przywykłam, że równie dobrze mogłabym czytać o życiu na Marsie. 
Lektura książki Malovica to spotkanie z odmiennością. Nie podejmuję się, ba!, nie mam odwagi, oceniać bohaterów reportażu, bo ich charaktery i postawy ukształtowane zostały w diametralnie innych warunkach. NIe mogę jednak ukryć zaskoczenia i braku zrozumienia dla pewnych postaw. Szczególnie uderzył mnie fatalizm Chińczyków. Słowa „nie mam wyboru”, „nie mam wyjścia” powtarzane są przez kolejnych bohaterów reportażu niczym mantra. Jeśli kiedyś poczujecie się przygnieceni presją społeczną, która zmusza was do zrobienia czegoś, na co nie macie ochoty, pomyślcie o Chińczykach, praktycznie pozbawianych wolnej woli. Przy czym największa presja pochodzi wcale nie od opresyjnej władzy (choć ten element ten jest bardzo ważny), ale… z własnej psychiki. Strach przed utratą twarzy, przeciwstawieniu się rodzicom, niespełnieniem obowiązków narzuconych przez tradycję jest nie do przezwyciężenia. Z kart książki wyłania się obraz społeczeństwa nieszczęśliwego, zagubionego i głęboko sfrustrowanego. 
Aczkolwiek, z drugiej strony… Zastanawiam się, czy „Miłość made in China” nie jest nieco tendencyjna. Czy nie jest trochę tak, że autor dobierał fakty i ludzi pasujących do postawionej tezy. Szukając rozmówców wśród klientów biur matrymonialnych, portali randkowych i pracownic domów publicznych, raczej nie znajdzie się osób o stabilnym, satysfakcjonującym życiu uczuciowym. Mogę się oczywiście mylić, kierowana wrodzonym optymizmem. Jaka by nie była prawda, jeśli nawet obraz odmalowany przez autora nie jest pełny, to i tak „Miłość made in China” jest pozycją ze wszech miar godną uwagi, pouczającą i ciekawą. Szczerze polecam!

Statystyki, katalog stron www, dobre i ciekawe strony internetowe