FORMA IDEALNIE DOPASOWANA DO TREŚCI
Tytuł: „Krivoklat”
Autor: Jacek Dehnel
Wydawca: Znak literanova
Data wydania: 18-05-2016
Stron: 240
ISBN:978-83-2403-628-8
Moje spotkanie z „Krivoklatem” pióra Jacka Dehnela można podzielić na kilka
etapów: zaciekawienie, zauroczenie, zdumienie, fascynację, znużenie (nie mylić
ze znudzeniem), powrót i smuteczek. A było to tak.
Zaciekawienie. Postać Jacka Dehnela nie jest mi obca. Wielokrotnie czytałam o nim zarówno w
tradycyjnej prasie – tej staromodnie drukowanej na papierze (należę do
skazanego na wyginiecie gatunku,
polującego na ten coraz rzadszy pokarm duchowym) jak i w Internecie. Pisarz, poeta, tłumacz,
wielokrotnie nagradzany, nominowany,
podziwiany, tłumaczony na wiele języków.
Posługując się terminologią współczesnych mediów Dehnel to gorące
nazwisko. A jednak, choć staram się
nadążać za tym, co w trawie piszczy,
jakoś tak się złożyło, że dotychczas nie czytałam żadnego tekstu, który
wyszedł spod jego pióra. Nic więc dziwnego, że gdy na półkach księgarń pojawił
się „Krivoklat” poczułam zaciekawienie. „O co z tym Dehnelem chodzi” -
pomyślałam i zrozumiałam, że oto nadarza się wspaniała okazja by poznać
odpowiedź na to, dość w sumie naturalne, pytanie. A co może być lepszym bodźcem do działania
niż ciekawość? I tak oto „Krivoklat” znalazł się na mojej czytelniczej półce.
Zauroczenie. Mówią, że nie należy oceniać książki po
okładce. Może i nie należy, ale natury nie oszukasz. Starannie wydana pozycja
przyciąga wzrok i zachęca do zakupu. I choć w powieści liczy się przede wszystkich treść, to jednak
prawdziwy miłośnik książek odczuwa fizyczną wręcz przyjemność dotykając pięknej
okładki, oglądając ją, gładząc, ba!, są nawet tacy, którzy książki wąchają by
poczuć zapach papieru i świeżej farby drukarskiej. W „Krivoklacie” zakochałam
się od pierwszego wejrzenia. Urzekł mnie starannością wydania i fascynującą
okładką: wysublimowaną, niestandardową, realistyczną a jednocześnie pozbawianą
płytkiej dosłowności.
Zdumienie. Okładka okładką, ale mimo wszystko najważniejsze
jest to, co w środku. A w środku niespodzianką. Przynajmniej pod względem formy
jest „Krivoklat” powieścią nieszablonową. Zazwyczaj niechętnym okiem patrzę na
wszelkie eksperymenty formalne, ale w „Krivoklacie” rezygnacja z ogólnie
przyjętych rozwiązań nie jest, przynajmniej w moim odczuciu, żadnym
eksperymentem, a dobrze przemyślanym, wręcz perfekcyjnym, dostosowaniem formy
do treści. Autor stosuje przemyślny zabieg: całkowicie rezygnuje z użycia akapitów, tworzy niezwykle długie, rozbudowane zdania, ciągnące się czasami
przez kilka stron, pełne wtrąceń dygresji, i powtórzeń. Trzeba chwili by do
takiego tekstu przywyknąć, ale gdy już przestawimy się na inny odbiór, „kupimy” zaproponowane
rozwiązanie, odkrywamy, że jest idealne. Dlaczego? Główny bohater, tytułowy
Krivoklat, jest wszak szaleńcem (przynajmniej w kategoriach społeczeństwa, w
którym przyszło mu żyć), a powieść jest owego szaleńca monologiem. Wyrzucanym
szybko, chaotycznie, na jednym oddechu. Jest to jednak szaleństwo z metodą. W naszym
świecie tylko szaleniec, nieskrępowany ciasnym gorsetem norm, może szczerze
mówić o tym co najważniejsze – o sztuce i o miłości. Monolog Krivoklata jest
tylko pozornie bezładny.
Fascynacja. Gdy już zanurzymy się w świat wykreowany przez Dehnela zauważymy, że każdego słowo jest tam starannie przemyślane, że z pozornego chaosu niczym z barwnych plamek na obrazie Renoira (nota bene znienawidzonego przez Krivoklata :) ) wyłania się spójny wizerunek świata. Autor snuje opowieść niezwykle konsekwentnie, a jednocześnie cały czas nie przestaje nas zadziwiać. Zdania skrzą się inteligencją i dowcipem. Przy czym jest to żart najwyższej próby: delikatny, nienachlany, mądry, ironiczny ale nie złośliwy, z elementami uwielbianego przeze mnie czarnego humoru. Bo „Krivoklat” to przede wszystkim powieść prześmiewcza, oparta na wielopiętrowej ironii – czasem trudno się zorientować z kogo tak naprawdę się śmiejemy: z wyśmiewanego czy z prześmiewcy? Przepyszna rozrywka intelektualna.
Fascynacja. Gdy już zanurzymy się w świat wykreowany przez Dehnela zauważymy, że każdego słowo jest tam starannie przemyślane, że z pozornego chaosu niczym z barwnych plamek na obrazie Renoira (nota bene znienawidzonego przez Krivoklata :) ) wyłania się spójny wizerunek świata. Autor snuje opowieść niezwykle konsekwentnie, a jednocześnie cały czas nie przestaje nas zadziwiać. Zdania skrzą się inteligencją i dowcipem. Przy czym jest to żart najwyższej próby: delikatny, nienachlany, mądry, ironiczny ale nie złośliwy, z elementami uwielbianego przeze mnie czarnego humoru. Bo „Krivoklat” to przede wszystkim powieść prześmiewcza, oparta na wielopiętrowej ironii – czasem trudno się zorientować z kogo tak naprawdę się śmiejemy: z wyśmiewanego czy z prześmiewcy? Przepyszna rozrywka intelektualna.
Znużenie. Muszę teraz szczerz się przyznać, że mimo świetnej
zabawy, jakiej dostarczył mi „Krivoklat”, nadeszła w końcu chwila, gdy poczułam
się lekko znużona lekturą. Zwyczajnie, fizycznie, zmęczona. Wspomniana już wcześniej przeze mnie forma –
długie, wielowarstwowe, zdania, dygresje, brak akapitów – sprawiają, że czytanie
wymaga sporego skupienia. Jest jak gra w szachy – dostarcza niezapomnianych
emocji, ale jednak męczy. Jest też aspekt czysto praktyczny. Książki nie da się
czytać „z doskoku” – w metrze, w autobusie czy w poczekalni do lekarza. Trzeba
wygospodarować sporo czasu poświęconego wyłącznie obcowaniu z powieścią. I nie
chodzi mi nawet o koncentrację, bo znam osoby, które potrafią skupić się w
każdych warunkach. Mam na myśli aspekt czysto praktyczny. Głupio jest odłożyć książkę
w połowie zdania. A w przypadku
„Krivoklata” doczytanie do kropki może oznaczać dobry kwadrans. Oczywiście,
znam książki jeszcze bardziej „nieprzyjazne” pod tym względem, chociażby słynne „Bramy raju” Andrzejewskiego składająca się z jednego tylko zdania (słusznie zwrócono mi uwagę, że formalnie z dwóch zdań, aczkolwiek drugie jest bardzo krótkie), ale nie
zmienia to faktu, że nie jest to forma wygodna.
Mówiąc krótko – poczułam przesyt i postanowiłam odpocząć.
Powrót. Porzucony „Krivoklat” leżał sobie kilka dni na
półce, podczas gdy ja pozwalałam odetchnąć mózgowi robiąc skarpetki na drutach
(niezwykle odstresowujące zajęcie – polecam wszystkim zagonionym i zabieganym).
Nie trwało to jednak długo. Dość szybko poczułam wewnętrzną potrzebę zanurzenia
się ponownie w wykreowany przez Dehnela świat. W każdym związku, czy jest to
małżeństwo, przyjaźń, czy relacja czytelnik-książka, czasami potrzebny jest chwila
oddechu. Krótkie rozstanie dobrze nam zrobiło. Po przerwie „Krivoklat” wciągnął
mnie jeszcze bardziej. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do końca.
Smuteczek. Potem był już tylko smuteczek. Żal, że to już
koniec, że pora rozstać się z „Krivoklatem” i jego światem. Na otarcie łez
pozostała mi tylko nadzieja, że Dehnel, będąc wszak pisarzem młodym, w pełni sił twórczych, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i
za czas jakiś znowu nas czymś zaskoczy.