Tytuł: Кваzи (Kwazi)
Autor: Siergiej Łukjanienko
Tłumacz: Brak wydania polskiego
ISBN: 978-5-17-098131-1.Autor: Siergiej Łukjanienko
Tłumacz: Brak wydania polskiego
Ilość stron: 352
Data wydania: sierpień 2016
Nie wszyscy wiedzą, że w Rosji książki, podobnie jak filmy mają kategorię wiekową. Najnowszą powieść
Siergieja Łukjanienko „Kwazi” zaliczono do kategorii 16+, czyli de facto „dla
dorosłych”. Dlaczego? Sądzę, że ze względu na wiele dość krwawych scen, a może
sama tematyka zombi od razu kwalifikuje powieść jako „nie dla dzieci”? Nie
wiem. Myślę, że każdy musi sobie na to pytanie odpowiedzieć sam. Ale po kolei,
bo tak jakoś od środka mi się zaczęło.
Zawsze podziwiałam
elastyczność i pomysłowość Serigieja Łukjanienko. Z jednej strony umie podążać
za modą, z drugiej strony zachowuje jednak oryginalność. Bezbłędnie wyczuwa
gorące trendy w literaturze popularnej, podąża za nim, ale płynie nieco "w poprzek". Modne były wampiry? Proszę bardzo, mieliśmy wampiry w „Patrolach”, ale
zupełnie inne od reszty. Rzekłabym „łukjanienkowskie”. Teraz, gdy przyszła moda
na zombie, Łukjanienko z lekkością mistrza proponuje nam własną wizję żywych trupów. I znowu
jest to wersja nieortodoksyjna. W powieści zombi to tylko stopień
pośredni między ludźmi, takimi jakich znamy, i quasi-ludźmi.
Tu pora na dygresję. Ci,
którzy czytali moją pierwsza wzmiankę o powieści Łukjanineko, być może
pamiętają rozważania na temat tłumaczenia tytułu. „Quasi” czy też „Kwazi”? Obecnie, gdy lekturę mam już za sobą, skłaniam się ku formie „Kwazi” gdyż słowo
to zyskuje w książce nowe znacznie. Staje się nazwą własną nowej grupy istot. Kwazi to kolejny stopień rozwoju człowieka. Forma powstająca w pewnych okolicznościach (nie
zdradzę jakich) z zombie.
W moim wydaniu brzmi to
może nieco głupawo, ale u Łukjanienki składa się w całkiem udatną całość.
„Kwazi” czyta się dobrze.
Jak zwykle u tego autora mamy wartką akcję, ciekawe postacie, niezgrane pomysły
zgrabnie połączone z zapożyczeniami z najlepszej tradycji literatury
rozrywkowej. Trochę kryminału noir, trochę powieści przygodowej, duet dobry
glina i zły glina, mylne tropy, zwroty akcji i odległe echa niezapomnianych "Patroli". Do wyboru, do koloru.
Jednakże tym razem mam
wrażenie, że chodzi o coś więcej niż tylko prostą przygodę. Być może dokonuje nadinterpretacji, ale
popatrzcie sami. Oto nieoczekiwanie stykają się dwie kultury – ludzie i kwazi. Tacy
sami a jednocześni inni. Ludzie to przede wszystkim istoty podążając za emocjami, kwazi, wręcz przeciwnie, emocji pozbawieni są całkowicie, kierują się
wyłącznie rozsądkiem. Ludzkość staje przed jakościowo nowym dylematem. Jak zachować się w zderzeniu z nieznaną, odmienną kulturą? Co robić? I o tym właśnie jest książka: o różnych reakcjach na
zaistniałą sytuację. Obserwujemy najróżniejsze podstawy: od skrajnej
nienawiści, poprzez neutralną niepewność, aż po hura-optymistyczne przyjmowanie
obcych z otwartymi rękami. Jedni obawiają się, że obcy wyprą obecną cywilizację zniszczą ją ze szczętem, inni wręcz przeciwnie, twierdzą, że nowe ubogaca
istniejące. Czy czegoś wam to nie przypomina?
Powieść to jednak nie
tylko treść, ale także forma. Czyli język. A tutaj Łukjanienko trzyma równy
poziom. Kiedyś, gdy pisałam o „Szóstym patrolu” wspominałam, że w statystycznym
ujęciu język tego autora wypada blado. Zakres słownictwa i średnia długość
zdania sporo poniżej średniej dla gatunku, za to ilość dialogów znacznie
powyżej przeciętnej (czytaj: mniej opisów). I co z tego? Statystyka statystyką, a życie
życiem. Łukjanienko czyta się dobrze i tyle. Tego się będę trzymać.
Zbliżając się ku końcowi warto zaznaczyć, że choć główne wątki powieści zostały elegancko domknięte, to jednak wiele pytań pozostaje nadal bez odpowiedzi. Otwarte zakończenie sugeruje, że mamy do czynienia z początkiem kolejnego cyklu. Czyżby Łukjanineko szykował coś, co ma zastąpić "Patrole"? Tak mi się wydaje. Czy mam rację czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz