BARCELONA W OPARACH ABSURDU
Tytuł: „Tajemnica zaginionej ślicznotki”
Tytuł oryginału:El secreto de la modelo extraviada
Autor: Eduardo Mendoza
Tłumacz: Marzena Chrobak
Wydawca: Znak Literanova
Stron: 344
ISBN: 978-83-240-3686-8
Tytuł oryginału:El secreto de la modelo extraviada
Autor: Eduardo Mendoza
Tłumacz: Marzena Chrobak
Wydawca: Znak Literanova
Stron: 344
ISBN: 978-83-240-3686-8
Eduardo Mendozy i jego bohatera nie trzeba polskiemu
czytelnikowi przedstawiać. Przygody damskiego fryzjera, detektywa amatora i
barcelońskiego autochtona (jak sam siebie określa) nie od dziś mają rzesze
wiernych miłośników na całym świecie, a kraj nad Wisłą nie jest tutaj
wyjątkiem. Jestem przekonana, że teraz, gdy do rąk polskich czytelników trafiła
„Tajemnica zaginionej ślicznotki”, szeregi wielbicieli Mendozy zasili grupa
nowych fanów. Aczkolwiek…
Już taka ze mnie marudna osoba, że zawsze wymyślę jakieś „ale”,
„aczkolwiek”, „jednakże”. Zacznijmy
jednak od tego co dobre.
„Tajemnica zaginionej ślicznotki” została przez autora
podzielona na dwie części. I nie jest to zabieg
czysto formalny. Podział byłyby wyczuwalny nawet wtedy, gdyby stosowne numerki nie pojawiły się w druku. Posunęłabym
się wręcz do stwierdzenia, że to dwa
dzieła w jednym. Są jak rodzeństwo –podobne do siebie, o wspólnych
korzeniach, a jednak różne. Każda z nich
ma własny, nieco odmienny charakter i inny cel .
Część pierwsza skrzy
się humorem. Absurdalnym i totalnie odjechanym, balansującym niebezpiecznie na
granicy groteski, ale nigdy nie
przekraczającym granicy dobrego smaku. Autor nie boi się jazdy po bandzie:
bohaterowie, ich przygody, ba!, nawet język, są przerysowane do granic
wytrzymałości. Trochę tak, jakby skrzyżować wczesne powieści Joanny Chmielewskiej
z filmami Pedro Almodovara i doprawić szczyptą Monty Pytona. Całość czyta się z
uśmiechem przyklejonym do twarzy. Wyśmienita odtrutka na melancholię szarych,
jesiennych dni.
W warstwie fabularnej
„Tajemnica zaginionej ślicznotki” to kryminał.
Nie chcę zdradzać szczegółów, powiem jedynie, że nasz bohater zostaje perfidnie
wrobiony w morderstwo, którego nie popełnił. Ma tylko jedno wyjście - musi na własną rękę przeprowadzić śledztwo by dowieść
swej niewinności i uratować skórę. Akcja jest wartka, pełna zaskakujących zwrotów
i nieprawdopodobnych przygód. Z każdą kolejną stroną intryga się komplikuje,
robi się coraz bardziej zwariowana i zaskakująca.
Równie przerysowane i odjechane są postacie i to nie tylko te główne, lecz także drugo i
trzecioplanowe. Wśród nich prym wiedzie pomagający bohaterowi w śledztwie transwestyta występujący jako panna
Westinghouse. Na uwagę zasługują również pozostali: chociażby Cecilia, zrezygnowana
właścielka restauracji „Casa Cecilia kuchnia riojańska”, czy pracujący dla niej
jako kuchcik pan Laramendi. Perełek nie brak też wśród postaci epizodycznych. Mnie
najbardziej urzekł Ramiro – kierowca autobusu
pracujący w „sektorze turystyki religijnej”.
Powiedzmy to otwarcie: tak naprawdę „Tajemnica zaginionej
ślicznotki” to nie powieść kryminalna, ale satyra lub wręcz parodia gatunku. Nie przeszkadza to jednak śledzić z zapartym
tchem poczynań mistrza grzebienia i z narastająca
niecierpliwością czekać na przebłysk geniuszu,
chwilę natchnienia, która pozwoli naszemu bohaterowi rozwikłać tajemnicę. I tu,
niestety, spotyka czytelnika (a przynajmniej mnie) spore rozczarowanie. Czyli owo wspomniane na początku „aczkolwiek”. Mam
kłopot z zaakceptowaniem rozwiązania zaproponowanego przez Mendozę. Tym, co mnie w kryminałach najbardziej
fascynuje, jest nie tyle rozwiązanie zagadki, co obserwowanie drogi do
celu. Lubię śledzić jak detektyw oddziela ziarno od plew, widzieć, jak z chaosu
wyłania się prawda. Tymczasem u Mendozy tego nie uświadczysz. Mamy mnóstwo bezładnej
– choć trzeba przyznać że zabawnej i
przeuroczej - bieganiny, a potem, Deux
ex machina, pojawia się odpowiedź, podana detektywowi niemalże na tacy.
W tym miejscu kończy się część pierwsza, a zaczyna druga. Znacznie spokojniejsza. Tempo siada, humor
gdzieś się ulatnia ustępując miejsca refleksji nad kondycją współczesnego społeczeństwa.
Sporo jest też mniej lub bardziej jawnych aluzji politycznych (przy czym
odnoszę wrażenie, że część z nich jest zrozumiała wyłącznie dla czytelnika
hiszpańskiego, a przynajmniej bardzo dobrze obeznanego z najnowszą historią
Hiszpanii). I tu natknęłam się na spory problem. (Jest to drugie „aczkolwiek”).
Mój umysł, nastrojony na brodzenie w
oparach absurdu, nie od razu odnalazł się w melancholijno-refleksyjnej poetyce części drugiej.
Ale to nie jedyna różnica. W części drugiej zmienia się także rozłożenie akcentów, nasza
uwaga nie ogniskuje się już na głównej postaci. Bo choć damski fryzjer nie
znika z kart powieści, to jednak prawdziwym bohaterem staje się Barcelona.
Miasto magiczne, pełne urokliwych uliczek, przytulnych kawiarenek, sklepów i
sklepików. Barcelona, taka jaka była i taka, jaką się stała. Barcelona
ulegająca ciągłym zmianom – nie koniecznie na lepsze.
Choć „Tajemnica zaginionej ślicznotki” nieco mnie zawiodła,
to mimo wszystko, mimo lekkiego marudzenia i wymiennych przed chwilą „aczkolwiek”, uważam ją za pozycję godną polecenia. Poprzednie
książki Mendozy ustawiły poprzeczkę tak wysoko, że nawet pozycja nieco słabsza
i tak reprezentuje niezwykle wysoki poziom.
Barcelona mnie fascynuje, ale nie jestem pewna czy fabuła przypadnie mi do gustu... Może za jakiś czas skuszę się na tę książkę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń________________________________
http://bit.ly/2dUTSWD
Sądzę, że warto spróbować.
OdpowiedzUsuńoj, warto. Po łyknięciu dzieł prawie wszystkich ze Skandynawii - jak chlupnięcie w basen z szampanem, na odtrutkę. Częściową, bo problemów z nieodległą historią autorytarnej władzy (i służb) ma Hiszpania niemało.
OdpowiedzUsuńakysz