PORA UMIERAĆ?
Tytuł oryginału: The Silkworm
Autor: Robert Galbraith
Autor: Robert Galbraith
Tłumacz: Anna Gralak
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: 2014-09-24
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-2715-212-1
Ta książka (potencjalnie) ma wszystko, co dobra powieść mieć powinna. Ma niebanalną zagadkę, w miarę (choć bez przesady) wartką akcję, ma bohaterów - takich których czytelnik polubi i takich, których raczej nie obdarzy sympatią, ma dobry język, niezłe dialogi. Zda się ideał. Niby tak, ale...
Zajmijmy się owym "ale". Ale najpierw dygresja. zauważyłam, że ostatnimi czasy słowo "ale" stało się moim ulubionym. Używam go bez opamiętania. Chyba pora coś z tym zrobić. Koniec dygresji. Wracam do meritum.
Skąd wzięło się owo "ale". Rzecz w tym, że choć książkę czytałam bez przykrości, a nawet momentami z niejaką przyjemnością, to jednak bez żadnym oporów przerywałam lekturę, gdy trzeba było zrobić coś innego albo zwyczajnie iść spać. Żaden wewnętrzny głos nie szeptał mi, żeby przeczytać jeszcze chociaż stroniczkę. Gdy trzeba było przerwać w pół zdania i odłożyć książkę bez oporu (nawet tego wewnętrznego) to robiłam. Ba! Myślę, że gdyby ktoś mi odebrał "Jedwabnika" nim dotarłam do końca, też bym z rozpaczy szat nie rwała. Przyznam się nawet po cichu, że chwilami nerwowo sprawdzałam, czy jeszcze daleko do końca, bo stosik czekających na przeczytanie książek wydawał się znacznie bardziej kuszący. Podsumowując: "Jedwabnik" nie obraził może mojej inteligencji, ale i nie wciągnął. Długo myślałam dlaczego. I chyba już wiem.
Po pierwsze, podejrzewam, że gdyby autorka (bądźmy poważni i nie udawajmy, że sięgnęłabym po tę pozycję, gdyby autorem rzeczywiście był nieznany nikomu Robert Galbraith) najwyraźniej postanowiła napisać dzieło poważne, wielowątkowe. Prosty kryminał z jakiś powodów (ambicja? poszukiwania twórcze?) jej nie zadowalał. W efekcie powieść składa się z trzech, mniej więcej równoważnych wątków. I tak mamy: zagadkę kryminalną, wątek romansowy (Robin) i wątek psychologiczny (relacje Cormorana i jego byłej). Pech chciał, że dwa z trzech wątków były mi obojętne w sposób absolutnie doskonały. Tym samym dwie trzecie książki było dla mnie zwyczajnie nudne. Wystąpiło tu to samo zjawisko co onegdaj w Harrym Potterze - czytelnicy chcieli magicznych przygód, a autorka serwowała im opowieść o miłosnych rozterkach nastolatków i dylematy kto się z kim całował. Teoretycznie przyznaję rację argumentom pisarki, że w pewnym wieku problemy męsko-damskie za sprawą szalejących hormonów dominują życie człowieka. Teoretycznie rozumiem i popieram. Za to w praktyce tego typu wstawki mnie nudzą. Podobnie rzecz ma się w przypadku "Jedwabnika". Teoretycznie wiem, że bohaterowie nie żyją w próżni, że mają życie osobiste, i tak dalej, i tak dalej... Tym niemniej proszę albo pokazać mi to w sposób interesujący, albo pominąć. Wątki miłosne (co zostało już udowodnione na przykładzie Harrego P.) autorce nie wychodzą. Są schematyczne, płytkie i okraszone tanim dydaktyzmem. W tym momencie doszliśmy do drugiej wady książki.
Tak więc, po drugie. "Jedwabnik" pełen jest dydaktyzmu niczym dziewiętnastowieczna, umoralniająca powiastka dla dzieci. Bardzo cenię sobie twórczość zaangażowaną, mam wielkie uznanie dla pisarzy, którzy nie ograniczają się do fabuły lecz starają się także przekazać pewne idee czy poglądy. Wszystko to jak najbardziej, pod warunkiem, że jest podane subtelnie. W przypadku Roberta Galbritha (a co mi tam, niech będzie Robert!) warstwa ideologiczna subtelna jest niczym siekiera w rękach pijanego drwala. Otóż czytelnik dowiaduje się, że pieniądze szczęścia nie dają (co za odkrycie!), że lepiej jest mieć pracę ciekawą niż nudną (no kto by pomyślał?!), a zdrada i kłamstwo nie są najlepszą podstawą do budowania dobrych związków (No, no, doprawdy?). Do tego cały czas dowiadujemy się, że ludzie dzielą się na dobrych (czytaj biednych) i złych (czytaj bogatych). Trąci to mocno hipokryzją, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę fakt, że pani Rowling jest właścicielką dziewiętnastowiecznej posiadłości Killechassie House i wartego ponad 4,5 miliona funtów (nawet wolę nie myśleć ile to będzie po przeliczeniu na złotówki) domu w prestiżowej Londyńskiej dzielnicy Kensington. Kupiła, nie ukradła - więc ma do nich pełne prawo, ale jeśli bogactwo to takie zło, to czemuż nabywa horrendalnie drogie nieruchomości zamiast kupić sobie kawalerkę na przedmieściach a resztę oddać biedny? Nienawidzę hipokryzji. Grrrr...
Biało-czarny jest nie tylko świat "Jedwabnika", ale i zapełniający go ludzie - bohaterowie powieści. Postaci są do bólu jednoznaczne. Albo dobre (Cormoran, Robin), albo złe ("była" Cormorana - Charlotte, czy narzeczony Robin). I tak oto doszliśmy do "po trzecie". Po trzecie, jednoznaczne postaci są mało wiarygodne. A może to ja jestem za stara na takich bohaterów? Prawdą jest, że w młodości widzimy wszystko wyraźniej, ostrzej. Białe jest białe, czarne jest czarne. Jednak im więcej lat, tym więcej odcieni szarości dostrzegamy. Z czasem, gdy do czytania trzeba już wkładać okulary, a pogoń za autobusem niezawodnie kończy się zadyszką, dochodzimy do wniosku, że nic nie jest ani białe, ani czarne. Wszystko jest szare, co najwyżej trochę jaśniejsze lub trochę ciemniejsze - trochę mniej, albo trochę bardziej ubrudzone. Tak samo jest z ludźmi. Nie ma ani osób stuprocentowo dobrych, ani kompletnie złych. Jest tylko kwestia proporcji. Utalentowany pisarz potrafi takie subtelne odcienie pokazać. W "Jedwabniku" takich niuansów nie ma.
A jeśli już o postaciach mowach, to dochodzimy do "po czwarte". Po czwarte, aż boli niewykorzystany potencjał głównego bohatera. Były żołnierz, inwalida wojenny borykający się z trudnościami powrotu do codziennego życia. Toż to materiał na kilka powieści o traumatyzacji umysłów młodych ludzi, którym dane było uczestniczyć w wojnie. Tymczasem dowiadujemy się, że nasz bohater boi się szybkiej jazdy samochodem, a życie z protezą zamiast nogi jest uciążliwe. Sorry, ale to samo mogłoby byś udziałem uczestnika wypadku samochodowego. Znowu analiza psychologiczna płytka niczym kałuża w upalny dzień.
I na koniec, po piąte. Wątek kryminalny. Udziwniony do granic możliwości. O ile wymyślna zbrodnia jest w kryminale jak najbardziej ok, o tyle rozwiązanie powinno być wiarygodne. Zaskakujące, ale wiarygodne. Rozwiązanie zaproponowane w "Jedwabniku" wiarygodne nie jest. Literatura dostarcza mnóstwa przykładów, że takie połączenie jest nie tylko możliwe, lecz bywa wręcz niezwykle smakowite. Nie trzeba przy tym szukać daleko. Ot, chociażby nasz, polski Miłoszewski. W jego książkach morderstwa są wręcz absurdalnie dziwnie, jednak zakończenie zawsze jest wiarygodne. Czasem autor zbliża się niebezpiecznie do granicy przekombinowania, ale nigdy jej nie przekracza. Niestety, w "Jedwabniku" granicę tę przekroczono i to bardzo znacznie. Szczegółów, oczywiście, nie zdradzę, wystarczy jednak jeśli powiem, że zimnokrwisty, wyrachowany morderca nie niszczy głównego dowodu zbrodni, bo mu sumienie nie pozwala... Aż się nie chce komentować - ręce opadają.
A jednak "Jedwabnik" zbiera w sieci bardzo pochlebne recenzje - zarówno w Polsce jak i za granicą. Może więc to ja nie zrozumiałam, albo nie doceniałam tej książki? A może mentalnie (przynajmniej jako czytelnik) utknęłam w ubiegłym wieku i nie chcę przyjąć do wiadomości, że tak jak lubię już nikt nie pisze? Może pora umierać?
PS: Odpierając zawczasu zarzuty. Tak, wiem że "Jedwabnik' to druga część cyklu o Cormoranie. Tak, czytałam "Wołanie kukułki". Nie rzuciło na kolana, ale dało radę przeczytać. Po "Jedwabnika" sięgnęłam w nadziei, że autor(ka) się rozkręci i będzie lepiej. Niestety, jest gorzej. I to dużo gorzej.
Ta książka (potencjalnie) ma wszystko, co dobra powieść mieć powinna. Ma niebanalną zagadkę, w miarę (choć bez przesady) wartką akcję, ma bohaterów - takich których czytelnik polubi i takich, których raczej nie obdarzy sympatią, ma dobry język, niezłe dialogi. Zda się ideał. Niby tak, ale...
Zajmijmy się owym "ale". Ale najpierw dygresja. zauważyłam, że ostatnimi czasy słowo "ale" stało się moim ulubionym. Używam go bez opamiętania. Chyba pora coś z tym zrobić. Koniec dygresji. Wracam do meritum.
Skąd wzięło się owo "ale". Rzecz w tym, że choć książkę czytałam bez przykrości, a nawet momentami z niejaką przyjemnością, to jednak bez żadnym oporów przerywałam lekturę, gdy trzeba było zrobić coś innego albo zwyczajnie iść spać. Żaden wewnętrzny głos nie szeptał mi, żeby przeczytać jeszcze chociaż stroniczkę. Gdy trzeba było przerwać w pół zdania i odłożyć książkę bez oporu (nawet tego wewnętrznego) to robiłam. Ba! Myślę, że gdyby ktoś mi odebrał "Jedwabnika" nim dotarłam do końca, też bym z rozpaczy szat nie rwała. Przyznam się nawet po cichu, że chwilami nerwowo sprawdzałam, czy jeszcze daleko do końca, bo stosik czekających na przeczytanie książek wydawał się znacznie bardziej kuszący. Podsumowując: "Jedwabnik" nie obraził może mojej inteligencji, ale i nie wciągnął. Długo myślałam dlaczego. I chyba już wiem.
Po pierwsze, podejrzewam, że gdyby autorka (bądźmy poważni i nie udawajmy, że sięgnęłabym po tę pozycję, gdyby autorem rzeczywiście był nieznany nikomu Robert Galbraith) najwyraźniej postanowiła napisać dzieło poważne, wielowątkowe. Prosty kryminał z jakiś powodów (ambicja? poszukiwania twórcze?) jej nie zadowalał. W efekcie powieść składa się z trzech, mniej więcej równoważnych wątków. I tak mamy: zagadkę kryminalną, wątek romansowy (Robin) i wątek psychologiczny (relacje Cormorana i jego byłej). Pech chciał, że dwa z trzech wątków były mi obojętne w sposób absolutnie doskonały. Tym samym dwie trzecie książki było dla mnie zwyczajnie nudne. Wystąpiło tu to samo zjawisko co onegdaj w Harrym Potterze - czytelnicy chcieli magicznych przygód, a autorka serwowała im opowieść o miłosnych rozterkach nastolatków i dylematy kto się z kim całował. Teoretycznie przyznaję rację argumentom pisarki, że w pewnym wieku problemy męsko-damskie za sprawą szalejących hormonów dominują życie człowieka. Teoretycznie rozumiem i popieram. Za to w praktyce tego typu wstawki mnie nudzą. Podobnie rzecz ma się w przypadku "Jedwabnika". Teoretycznie wiem, że bohaterowie nie żyją w próżni, że mają życie osobiste, i tak dalej, i tak dalej... Tym niemniej proszę albo pokazać mi to w sposób interesujący, albo pominąć. Wątki miłosne (co zostało już udowodnione na przykładzie Harrego P.) autorce nie wychodzą. Są schematyczne, płytkie i okraszone tanim dydaktyzmem. W tym momencie doszliśmy do drugiej wady książki.
Tak więc, po drugie. "Jedwabnik" pełen jest dydaktyzmu niczym dziewiętnastowieczna, umoralniająca powiastka dla dzieci. Bardzo cenię sobie twórczość zaangażowaną, mam wielkie uznanie dla pisarzy, którzy nie ograniczają się do fabuły lecz starają się także przekazać pewne idee czy poglądy. Wszystko to jak najbardziej, pod warunkiem, że jest podane subtelnie. W przypadku Roberta Galbritha (a co mi tam, niech będzie Robert!) warstwa ideologiczna subtelna jest niczym siekiera w rękach pijanego drwala. Otóż czytelnik dowiaduje się, że pieniądze szczęścia nie dają (co za odkrycie!), że lepiej jest mieć pracę ciekawą niż nudną (no kto by pomyślał?!), a zdrada i kłamstwo nie są najlepszą podstawą do budowania dobrych związków (No, no, doprawdy?). Do tego cały czas dowiadujemy się, że ludzie dzielą się na dobrych (czytaj biednych) i złych (czytaj bogatych). Trąci to mocno hipokryzją, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę fakt, że pani Rowling jest właścicielką dziewiętnastowiecznej posiadłości Killechassie House i wartego ponad 4,5 miliona funtów (nawet wolę nie myśleć ile to będzie po przeliczeniu na złotówki) domu w prestiżowej Londyńskiej dzielnicy Kensington. Kupiła, nie ukradła - więc ma do nich pełne prawo, ale jeśli bogactwo to takie zło, to czemuż nabywa horrendalnie drogie nieruchomości zamiast kupić sobie kawalerkę na przedmieściach a resztę oddać biedny? Nienawidzę hipokryzji. Grrrr...
Biało-czarny jest nie tylko świat "Jedwabnika", ale i zapełniający go ludzie - bohaterowie powieści. Postaci są do bólu jednoznaczne. Albo dobre (Cormoran, Robin), albo złe ("była" Cormorana - Charlotte, czy narzeczony Robin). I tak oto doszliśmy do "po trzecie". Po trzecie, jednoznaczne postaci są mało wiarygodne. A może to ja jestem za stara na takich bohaterów? Prawdą jest, że w młodości widzimy wszystko wyraźniej, ostrzej. Białe jest białe, czarne jest czarne. Jednak im więcej lat, tym więcej odcieni szarości dostrzegamy. Z czasem, gdy do czytania trzeba już wkładać okulary, a pogoń za autobusem niezawodnie kończy się zadyszką, dochodzimy do wniosku, że nic nie jest ani białe, ani czarne. Wszystko jest szare, co najwyżej trochę jaśniejsze lub trochę ciemniejsze - trochę mniej, albo trochę bardziej ubrudzone. Tak samo jest z ludźmi. Nie ma ani osób stuprocentowo dobrych, ani kompletnie złych. Jest tylko kwestia proporcji. Utalentowany pisarz potrafi takie subtelne odcienie pokazać. W "Jedwabniku" takich niuansów nie ma.
A jeśli już o postaciach mowach, to dochodzimy do "po czwarte". Po czwarte, aż boli niewykorzystany potencjał głównego bohatera. Były żołnierz, inwalida wojenny borykający się z trudnościami powrotu do codziennego życia. Toż to materiał na kilka powieści o traumatyzacji umysłów młodych ludzi, którym dane było uczestniczyć w wojnie. Tymczasem dowiadujemy się, że nasz bohater boi się szybkiej jazdy samochodem, a życie z protezą zamiast nogi jest uciążliwe. Sorry, ale to samo mogłoby byś udziałem uczestnika wypadku samochodowego. Znowu analiza psychologiczna płytka niczym kałuża w upalny dzień.
I na koniec, po piąte. Wątek kryminalny. Udziwniony do granic możliwości. O ile wymyślna zbrodnia jest w kryminale jak najbardziej ok, o tyle rozwiązanie powinno być wiarygodne. Zaskakujące, ale wiarygodne. Rozwiązanie zaproponowane w "Jedwabniku" wiarygodne nie jest. Literatura dostarcza mnóstwa przykładów, że takie połączenie jest nie tylko możliwe, lecz bywa wręcz niezwykle smakowite. Nie trzeba przy tym szukać daleko. Ot, chociażby nasz, polski Miłoszewski. W jego książkach morderstwa są wręcz absurdalnie dziwnie, jednak zakończenie zawsze jest wiarygodne. Czasem autor zbliża się niebezpiecznie do granicy przekombinowania, ale nigdy jej nie przekracza. Niestety, w "Jedwabniku" granicę tę przekroczono i to bardzo znacznie. Szczegółów, oczywiście, nie zdradzę, wystarczy jednak jeśli powiem, że zimnokrwisty, wyrachowany morderca nie niszczy głównego dowodu zbrodni, bo mu sumienie nie pozwala... Aż się nie chce komentować - ręce opadają.
A jednak "Jedwabnik" zbiera w sieci bardzo pochlebne recenzje - zarówno w Polsce jak i za granicą. Może więc to ja nie zrozumiałam, albo nie doceniałam tej książki? A może mentalnie (przynajmniej jako czytelnik) utknęłam w ubiegłym wieku i nie chcę przyjąć do wiadomości, że tak jak lubię już nikt nie pisze? Może pora umierać?
PS: Odpierając zawczasu zarzuty. Tak, wiem że "Jedwabnik' to druga część cyklu o Cormoranie. Tak, czytałam "Wołanie kukułki". Nie rzuciło na kolana, ale dało radę przeczytać. Po "Jedwabnika" sięgnęłam w nadziei, że autor(ka) się rozkręci i będzie lepiej. Niestety, jest gorzej. I to dużo gorzej.
Czasem tak to bywa, dużo się spodziewamy... Mam w planie 1 tom, ale to kiedyś w przyszłości:)
OdpowiedzUsuńMasz rację, nadmierne oczekiwania często prowadzą do rozczarowań.
OdpowiedzUsuńNie będę bronić, bo jeszcze nie czytałam "Jedwabnika". Ale "Wołanie kukułki" miałam w dłoniach. I, cóż, wydaje mi się, że autor(ka) ma swój charakterystyczny styl. I nie zmienia go. Co jest, jednocześnie, dobre i złe.
OdpowiedzUsuńByć może po prostu nie trafiła w mój gust. Tym niemniej mam wrażenie, że "Wołanie Kukułki" jest znacznie lepsze od "Jedwabnika|.
UsuńA więc muszę koniecznie to sprawdzić!
UsuńBardzo jestem ciekawa Twojego zdania!
UsuńOstudziłaś trochę mój zapał :). Chciałam przeczytać "Jedwabnika" właśnie ze względu na to, że jego autorką jest Rowling. Większość Twoich "ale" można odnieść również do "Harry'ego Pottera". Pomimo mojego uwielbienia do tej serii, muszę przyznać, że tam też tak naprawdę większość postaci była jednoznaczna, bogacze stali po ciemnej stronie (choć nie zawsze), a biedni po jasnej. Wątki miłosne nie były zbyt dobrze napisane, a potencjał wielu postaci nie został wykorzystany. Trochę się obawiam, że to może być taki "Harry Potter" dla dorosłych, tylko bez magii.
OdpowiedzUsuńKsiążkę jednak na pewno i tak przeczytam, żeby się przekonać, czy mi się spodoba :)
Zacznij od "Wołania kukułki". Jest nieco lepsze. Jeśli Ci się spodoba można sięgnąć po "Jedwabnika", jeśli "Wołanie" nie przypadnie Ci do gustu to na "Jedwabnika" szkoda czasu.
Usuń