W ODMĘTACH NAUKI
Tytuł: Problem trzech ciał
Autor: Cixin Liu
Tłumacz: Andrzej Jankowski
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
2017
Stron: 452
ISBN: 978-838062049-0
Dawno, dawno temu, gdy jeszcze
miałam czas i ochotę na prowadzenie bogatego życia towarzyskiego, na pewnej,
dość kameralnej imprezie, przydarzyła mi się niezobowiązująca rozmowa z młodą
i, co to ukrywać, lekko podchmieloną intelektualistką. Dziewczę owo (z gatunku „my,
intelektualistki, czytamy wyłącznie poezję) pragnąc podkreślić swą erudycję i nieszablonowość,
rzuciło mimochodem „niedawno odkryłam nowego, nieznanego poetę – Pablo Nerudę”.
Tylko nadludzki wysiłek woli sprawił, że nie wybuchnęłam śmiechem i nie oplułam
sączonym niefrasobliwie drinkiem innych, nieświadomych zagrożenia gości.
Historia ta przypomniała mi się
po latach, bo oto czytelnicy odkrywają nowego, nieznanego pisarza – Cixin Liu.
Tymczasem wystarczy klika kliknięć by dowiedzieć się, że Cixin Liu pisał i
publikował w czasach, gdy część miłośników fantastyki właśnie uczyła się
raczkować. Autor debiutował w roku 1998, rok później otrzymał pierwszą nagrodę
za twórczość literacką i od tego czasu trwa pasmo jego nieprzerwanych sukcesów.
Na usprawiedliwienie
nieświadomych „odkrywców” , w tym także (co przyznaję ze wstydem), piszącej tej
słowa, przemawia fakt, że tłumaczeniami dzieł Cixin Liu w przeszłości raczej
nas nie rozpieszczono. Z tego co wiem, co wiem, przed ukazaniem się powieści „Problem
trzech ciał”, na język polski przetłumaczono zaledwie jedno opowiadanie Liu - „Wędrująca
Ziemia”. Czytanie w oryginale, w tym przypadku
nie wchodzi raczej w grę. Liczba osób biegle władających chińskim jest, mimo
wszystko ograniczona (oczywiście, jeśli pominiemy miliard z okładem Chińczyków).
W końcu jednak twórczość chińskiego
mistrza sf pokonała chiński mur i szturmem wdarła się na zachodnie rynki. Doprawdy,
szkoda, że musieliśmy tak długo czekać, bo Liu jest autorem ze wszech miar godnym
uwagi.
„Problem trzech ciał” – pierwsza część
trylogii „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” to hard SF w najlepszym wydaniu. Nie
zdradzę chyba zbyt wiele, gdy powiem, że tytułowe trzy ciała, to bynajmniej nie
zwłoki (kto liczył na kryminał może w tym miejscu porzucić wszelką nadzieję)
lecz obiekt, znanego naukowcom nie od dziś, zagadnienia mechaniki klasycznej, polegającego na wyznaczeniu
toru ruchów ciał wchodzących w skład n-elementowego układu. Zapachniało nauką?
I to jak! Mówimy wszach o powieści z
gatunku fantastyki-naukowej, takiej, w której oba człony nazwy są równoprawne. Przez lata SF pozostawała w
odwrocie, ulegając zmasowanym atakom elfów, krasnoludów, smoków, wilkołaków i
nastoletnich czarodziejek. Teraz jednak odbija się od dna i powraca w wielkim stylu.
Nie ukrywam, że SF jest mi znacznie bliższa
niż fantasy, stąd ma radość z takiego obrotu spraw.
W „Problemie trzech ciał” nauka
nie jest jedynie ozdobnikiem czy pretekstem. Jest pełnoprawnym bohaterem opowieści.
Osią, wokół której osnuta jest cała intryga. Bez niej cała książka straciłaby sens. Autor, praktykujący
inżynier (pracuje w elektrowni w Yangquan w prowincji
Shanxi) czuje się wśród technicznych rozważań jak ryba w wodzie. Płynnie
łączy zdobycze współczesnej nauki i techniki z tworami wyobraźni. Pamiętacie
może, głośny swego czasu film „Farinelli”? Aby uzyskać skalę głosu niedostępną
współczesnym śpiewakom spece od komputerów połączyli głosy dwójki artystów –
kobiety i mężczyzny – tak, że moment przejścia był nie do uchwycenia nawet dla wielu
melomanów. Owszem, każda osoba posiadająca jako-taki słuch potrafiła określić,
czy w danym momencie słyszy głos męski czy żeński, ale tylko nieliczni
potrafili wskazać dokładny moment, w którym następowała zmiana. Podobnie jest z
nauką w „Problemie trzech ciał”. Każdy, mniej więcej obeznany z techniką
czytelnik wie, co jest prawdą, a co wymysłem autora, ale wcale nie tak łatwo
jest uchwycić wyraźną granicę między tymi dwoma światami. Pychotka!
Spekulacje naukowe to nie jedyny
problem nurtujący pisarza. Powieść Liu to niesamowity konglomerat rozważań technicznych,
politycznych i filozoficznych, rzucony na przeciekawe tło historyczne i
obyczajowe. Wszak rzecz dzieje się w Chinach – kraju równie nam obcym i nieznanym
co powierzchnia Księżyca. Właściwie, zrobiwszy pobieżny przegląd swej dość
płytkiej wiedzy dochodzą do wniosku, że o Księżycu wiem nico więcej niż o Kraju
Środka. Twórca amerykańskiego przekładu,
Ken Liu, był tego faktu w pełni świadomy, bo opatrzył tekst licznymi
komentarzami włączonymi również do wydania polskiego. Tak jak nie lubię
przypisów w literaturze beletrystycznej, tak tym razem jestem za nie bardzo wdzięczna. Bez nich straciłabym
wiele niuansów oczywistych dla chińskiego czytelnika, ale zupełnie
niedostrzegalnych dla przeciętnego człowieka zachodu. Nachodzi mnie tylko
smutna refleksja, ileż jeszcze dodatkowych smaczków mi umknęło? Mam podejrzenia
graniczące z pewnością, że bardzo wiele.
„Problem trzech ciał” to powieść
wielowątkowa. Akcja osadzona jest w różnych miejscach czasu i przestrzeni. Mamy
i współczesne Chiny, i Chiny okresu rewolucji kulturalnej, i rzeczywistość wirtualną,
i obcą, oddaloną od Ziemi o lata świetlne cywilizację. Autor po mistrzowsku panuje nad tym bogactwem.
I tu czuje się logiczny, konsekwentny umysł inżyniera. Do powieści ani na
chwilę nie wkrada się chaos. Nic tu nie jest przypadkowe. Historia jest niczym skomplikowany mechanizm,
pełen zagadkowych detali. Choć liczba elementów początkowo zaskakuje, to po
bliższym spojrzeniu okazuje się, że nic tu nie jest zbędne. Wydarzenia cały
czas łączą się ze sobą niczym idealnie dopasowane koła zębate, rozwój wypadków jest konsekwentny niczym ruch elementów
perfekcyjnie dostrojonego mechanizmu, a czytelnik, mimo całego rozmachu
opowieści, ani na chwilę nie czuje się zagubiony. „Problem trzech ciał”, choć jest pierwszą częścią trylogii, nie ma znamion
„rozbiegówki”. To dobrze przemyślana, skonstruowana i po mistrzowsku
skomponowana całość. Autor nie wpadł w
manierę wielu współczesnych pisarzy, którzy po kilkuset stronach pokazują
czytelnikowi figę nic nie wyjaśniając. U Liu tajemnice zostają odkryte, zagadki
rozwiązane, wszystkie wątki domknięte. Oczywiście,
zakończenie jednoznacznie sugeruje, że należy się spodziewać ciągu dalszego, jest to jednak na tyle subtelne,
że nie poczułam się oszukana. Obiecano mi ciekawą historię i ciekawą historię
dostałam. Razem z rozwiązaniem. A mimo to, mimo że nie zastawiono na mnie
pułapki wiem, że i tak sięgnę po kolejne części, bo „Problem trzech ciał” to rzecz
na tyle dobra, że nie potrzeba cliffhangera by czytelnik miał ochotę przeczytać
kolejny tom.
Zamiast post scriptum. Trochę
trudu sprawiło mi rozszyfrowanie, które z dwóch słów jest imieniem, a które
nazwiskiem autora. Jak wiadomo,
Chińczycy umieszczają nazwisko przed
imieniem. Z drugiej strony Europejczycy o tym wiedzą i czasami zamieniają słowa
miejscami żeby było „po naszemu”, tak że w końcu nie wiadomo czy zastosowano
szyk chiński, czy europejski. Żeby było trudniej, na okładce widnieje Cixin
Liu, ale już w notce Copyright – Liu Cixin. W końcu jednak udało mi się dociec
prawdy i z całą odpowiedzialnością mogę napisać Cixin to imię, a Liu nazwisko.