Autor: Chögyam Trungpa Rinpocze
Tłumacz: Joanna Grabiak-Pasiok i Anna Zdziemborska
Wydawca: Rebis 2016
Stron: 304
Od kilku lat, mniej lub bardziej
systematycznie (w zależności od humoru i czynników obiektywnych),
spisuję swoje wrażenia po lekturze. Uparcie odmawiam nazywania tych
tekstów recenzjami i trwam przy określeniu „opinie”. Upierałam się przy
tym, upieram i upierać się będę. Dlaczego? A dlatego, że recenzja –
przyzwoita, profesjonalna recenzja – powinna być przede wszystkim
bezstronna, oparta na uczciwej analizie literackiej i obiektywnej
(na ile to możliwe) ocenie wartości artystycznych oraz poznawczych
danego dzieła. Tymczasem opinia ma prawo być subiektywna, może bazować
na słynnych „misiach” – podobało/nie podobało mi się. Powiedzmy szczerze
– każdemu nie raz i nie dwa zdarzało się przeczytać książkę, o której
na poziomie intelektualnym wiedział, że jest dobra, ba!, być może nawet
świetna, ale na poziomie emocjonalnym nie zachwyciła. Bywa, że – choć
wstyd się przyznać – momentami znudziła. Pisząc recenzję, musiałabym
taką książkę, częściowo wbrew sobie, pochwalić. Pisząc opinię, mogę
sobie ponarzekać.
Co bardziej domyślny czytelnik pewnie
już zgadł, że książka „Urodzony w Tybecie” mnie nie porwała. Doceniam
walory poznawcze i wymiar filozoficzno-etyczny tej pozycji, ale czytało
mi się średnio. Być może moja zachodnia wrażliwość (a właściwie jej
brak) połączona z wrodzonym cynizmem nie pozwoliły mi otworzyć się
na przesłanie ze Wschodu.
Tym przydługim wstępem nie chcę nikogo
zniechęcić. Wręcz przeciwnie – ostrzegam, że część narzekań jest
niezwykle subiektywna. A teraz do rzeczy.
„Urodzony w Tybecie” to historia
Chögyam Trungpa Rinpocze, ręką jego własną spisana. Poznajemy niemalże
całego życie autora – od wypełnionych zgłębianiem filozofii, nauk Buddy
i treningiem medytacyjnym dzieciństwa oraz młodości, poprzez
dramatyczną ucieczkę z opanowanego przez Chińczyków Tybetu, aż
po ostatnie lata poświęcone krzewieniu dharmy na Zachodzie. Historia
z potencjałem, bez dwóch zdań ciekawa, tym bardziej że opowiedziana
przez naocznego świadka, jednak sposób narracji sprawia, że ciężko jest
się przejąć opisywanymi wydarzeniami.
Przedstawiony świat jest słodki, wręcz
cukierkowy. Sądzę, że częściowo wynika to z typowej dla każdego
człowieka tendencji do idealizowania własnych wspomnień. Zadziałała też
niewątpliwie bariera kulturowa, niepozwalająca mi dostrzec subtelności
przekazu.
Z książki niewiele dowiemy się
o historii i konfliktach wstrząsających regionem. Autor co najwyżej
poinformuje nas, że z tego czy innego miejsca „docierały niepokojące
wieści”. Mało emocjonująca informacja, musicie przyznać. Dopiero gdy pod
te słowa podłożymy wiadomości zdobyte samodzielnie z innych źródeł,
zdamy sobie sprawę, o czym tak naprawdę czytamy: palenie klasztorów,
mordowanie mnichów, zastraszanie miejscowej ludności. Tyle tylko,
że w „Urodzonym w Tybecie” tej wiedzy jest jak na lekarstwo. Autor –
człowiek Wschodu i wyznawca buddyzmu – koncentruje się na aspekcie
duchowym. „Prawa karmy nie da się zmienić; każdy musi się zmierzyć
ze swoim przeznaczeniem; każdy musi kierować się własnym sumieniem”. Ten
cytat najlepiej oddaje zarówno ducha, jak i treść książki. Odniosłam
wręcz wrażenie, że dobór faktów podporządkowano tej nadrzędnej tezie,
nie raz ze szkodą dla spójności opowieści. A jest to dobór zaiste
dziwny. Oto przykład. Opisując pobyt w Stanach Zjednoczonych, Chögyam
Trungpa wspomina: „ W tym okresie Diana wróciła do Anglii,
żeby przywieźć do USA mojego ośmioletniego, tybetańskiego syna […]”.
Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że przedtem ani razu nie wspomniał
o takim „drobiazgu” jak syn. Że o matce owego syna nie wspomnę. Znacznie
ważniejsze jest napisanie wiersza. Ot, osobliwe są ścieżki, którymi
podążają myśli buddyjskiego mnicha.
I tu dochodzimy do paradoksu. Dziwne
(miejscami wręcz pokrętne jak na mój gust) postrzeganie świata jest tym,
co mnie w „Urodzonym w Tybecie” wciągnęło najbardziej. Próba choć
częściowego zrozumienia, przestawienia umysłu na zgoła mi obcy sposób
myślenia, okazała się nie lada wyzwaniem intelektualnym. Prezentacja
duchowości i filozofii Wschodu, zaproszenie czytelnika na wycieczkę
w świat duchowości, jest najmocniejszym atutem „Urodzonego w Tybecie”.
I o to chyba w tej książce chodzi. Nie o historię lecz o aspekt
duchowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz