BAŚŃ NASZA POWSZEDNIA
Tytuł: Dziki łabędź i inne baśnie
Autor: Michael Cunningham
Tłumacz: Jerzy Kozłowski
Wydawca: Rebis 2016
Stron: 158
Bajki, baśnie, legendy… Towarzyszą nam niemal przez całe
życie. Historie opowiadane przez mamę do snu, snute nieśpiesznie przez babcię
przy kominku, czytane w długie, zimowe wieczory przez dziadka. Jakoś tak jest,
że inne, znacznie dostojniejsze opowieści zacierają się z czasem w naszej
pamięci, a bajka trwa.
Wydawać by się mogło, że wszyscy znamy te same historie: o
Babie Jadze, o dzikich łabędziach, o dzielnym, ołowianym żołnierzyku. A jednak
ilu ludzi, tyle interpretacji. Czegóż to
się w baśniach nie dopatrywano! Jakich tylko treści w nich nie wyłowiono!
Natknęłam się na interpretacje ideologiczne, genderowe, freudowskie. W baśniach
widziano odgłosy walki klasowej (sic!): wywodzący się z ludu Iwanuszka/Jaś
kontra symbol władzy i ucisku (car/król),
propagowanie społecznej dominacji mężczyzn – Kopciuszek jako przedmiot wymiany
matrymonialnej, podtekst seksualny – książę całujący Śnieżkę w trumnie
jako przejaw dewiacji seksualnej. I tak
dalej, i tak dalej. Długo by wymieniać. Niejedną dysertację na ten temat
napisano.
Każdy też inaczej opowiada swoją baśń. Podkreślając jedne szczegóły i pomijając inne
nadaje opowieści nowe znaczenie. Od jakiegoś czasu popularne jest odzieranie baśni
z magii. Warianty z cyklu „historia
prawdziwa” nie dziwią już nikogo, a wręcz spowszedniały czytelnikom i widzom.
Były już parodie, były wersje „dla dorosłych”. Czy można jeszcze coś w tej
dziedzinie wymyślić, czymś zaskoczyć?
Okazuje się, że można. Michael Cunningham, w niedużej, ale niewątpliwie
godnej uwagi książce „Dziki łabędź i inne baśnie” stosuje podwójną woltę.
Najpierw pozbawia opowieści całej bajkowej otoczki, a potem nakłada na nie
grubą warstwę poezji. Poezji pisanej prozą. Efekt jest więcej niż dobry.
Dziesięć baśni opowiedzianych na nowo, dowcipnie i z ironią,
ale bez złośliwości. Wręcz przeciwnie, pełnych zrozumienia dla ludzkich
słabości i sympatii dla inności.
Każda z historii ma własny, niepowtarzalny styl. Jedne
wywołują na twarzy uśmiech, inne sprawiają że w oku niespodziewanie zakręci się
łza. Jedne są zabawne, inne melancholijne, jeszcze inne przerażające. Wszystkie
natomiast wciągają, pobudzają do myślenia i zaskakują.
„Dziki łabędź i inne baśnie” to książka magiczna. Książka,
której nie da się czytać szybko. Oczywiście, technicznie rzecz ujmując, te sto
pięćdziesiąt stron (sporą czcionką i z ilustracjami) można by bez większego
trudu „machnąć” w jeden wieczór, ale byłoby to niewybaczalne marnotrawstwo. Coś
jak wypicie jednym haustem znamienitego koniaku. „Dzikiego łabędzia” trzeba
smakować. Rozkoszować się każdym zdaniem, każdym słowem. Gdy opowiadanie
dobiegnie końca zamiast przejść szybciutko do następnego tekstu (choć kusi!)
warto na chwilę odłożyć książkę, zamknąć oczy i pomyśleć. Pozwolić działać
wyobraźni, pobawić się skojarzeniami, poszperać we wspomnieniach i ze
zdumieniem odkryć, że przecież znasz bohaterów tej historii - to przydarzyło
się komuś z twoich znajomych lub bliskich! A może nawet tobie samemu?
„Dziki łabędź i inne baśnie” to nie jest książka na plażę,
to nie jest książka do poczytania w autobusie czy w poczekalni do lekarza. To
książka do czytania po zmroku, w ciszy, gdy możemy zostać sam na sam z własnymi
myślami, gdy nic nam nie przeszkadza, nic nie dekoncentruje, bo opowieści
Cunnighama zasługują na to, by poświęcić im pełną uwagę.
I jeszcze jedno. Nie mam nic przeciwko ebookom. Mam czytnik,
lubię go i właściwie nigdy się z nim nie rozstaję, ale cieszę się, że „Dziki
łabędź” trafił do mnie w wersji tradycyjnej. Książka jest bardzo starannie
wydana, ale nie w tym rzecz. Chodzi mi o genialne ilustracje Yuko Sizmizu –
przyciągające uwagę, intrygujące, niejednoznaczne. Czarno-białe grafiki w
zadziwiający sposób łączące wpływy Wschodu z estetyką Zachodu. Ilustracje, będące wspaniałym uzupełnieniem
świetnego tekstu, a jednocześnie stanowiące wartość same w sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz