NIE BYŁO LEKKO, ALE NIE ŻAŁUJĘ
Teatr Provisorium
Tytuł: Lód (na podstawie powieści Jacka Dukaja)
Adaptacja i reżyseria: Janusz
Opryński
Obsada: Sławomir
Grzymkowski, Łukasz Lewandowski, Martyna Kowalik, Eliza Borowska, Zbigniew
Dziduch, Paweł Pabisiak, Karolina Porcari, Jacek Brzeziński, Marek Żerański,
Romuald Krężel, Anastazja Bernad
Kwartet muzyczny w składzie: Aleksandra
Mazurek, Katarzyna Czerniawska, Agata Mrówczyńska, Izabela Senko
Adaptacje literatury – czy to
kinowe, czy teatralne są zawsze obaczone dużym ryzykiem. Widz przychodzi na
seans/spektakl z własnym wyobrażeniem miejsc i postaci. Jest rzeczą niemożliwą,
by wizja reżyserska pokryła się z naszą własną. Stąd przykre zderzenie oczekiwań
z rzeczywistością. Paradoksalnie, najwięcej pochlebnych opinii zbierają
adaptacje książek miernych lub nieznanych. Mówię to o opiniach zwykłych,
nieprofesjonalnych odbiorców kultury (takich jak pisząca te słowa), a nie
zawodowych recenzentów, gdyż stanowią oni odrębny gatunek oglądaczy.
Wyjaśnienie jest proste – kiepska książka rodzi znacznie mniej oczekiwań niż
książka dobra, a tym samy mniejsze jest niebezpieczeństwo bolesnego rozczarowania.
Janusz Opryński wykazał się więc
nie lada odwagą adaptując na potrzeby lubelskiego Provisorium głośną powieść Jacka
Dukaja „Lód”. Tutaj muszę ze wstydem niejakim
wyznać, że powieści Dukaja nie przeczytałam. Zabieram się do lektury i zabieram,
ale jak na razie bez skutku. I dobrze! Jak mawia przysłowie „nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło”. Na przedstawienie szłam nieobarczona żadnymi
oczekiwaniami. Dzięki temu uniknęłam losu niektórych widzów narzekających, że
to czy tamto pominięto (no cóż, wydało się – podsłuchiwałam cudze rozmowy
stojąc w kolejce po kawę). A że usunąć
coś trzeba było to rzecz oczywista. Wszak powieść Dukaja liczy sobie ponad 1000
stron. Nawet po wprowadzeniu skrótów, spektakl trwał blisko cztery godziny.
Przedstawienie
nie jest łatwe w odbiorze, wymaga dużej koncentracji, chwilami może nużyć (szczególnie gdy sala, włącznie ze schodami, jest zabita widzami po brzegi, a wentylacji symboliczna). Nie ukrywam, że
momentami czułam się zmęczona i przytłoczona ilością doznań (a także brakiem tlenu), ale czasu spędzonego na widowni nie żałuję.
Dlaczego?
Po pierwsze, poznałam ciekawą
historię. Historię wciągającą na poziomie fabularnym, a do tego ciekawie opowiedzianą.
Reżyser w sposób wyważony przeplata ciężkie sceny i rozważania filozoficzno-moralne,
zabawnymi, wręcz śmiesznymi epizodami. Daje widzowi chwilę wytchnienia, czas na
zastanowienie się, przemyślenie tego co zobaczył i usłyszał. Muszę jednak w tym
miejscu dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Pod koniec, gdy akcja się
zagęszcza, skróty są chyba zbyt daleko idące. Momentami trudno pojąć o co
chodzi. Osobiście nie „załapałam” skąd nagle wśród postaci wziął się Rasputin.
Dopiero podczas drogi do domu wyjaśnił mi to kolega, który szczęśliwie „Lód”
przeczytał. Dziękuję!
Po drugie, obejrzałam spektakl mądry,
poruszający ważkie i trudne problemy. Rozmowy toczone na scenie to dysputy
intelektualne, przedstawione tak, że naprawdę chce się ich słuchać. Zapadają w
pamięć i nijak nie chcą się od człowieka odczepić.
Po trzecie, urzekają zastosowane przez
reżysera środki sceniczne. Za pomocą oszczędnej scenografii, światła,
muzyki i oczywiście kunsztu aktorów, Opryński wyczarowuje na scenie Warszawę,
Kolej Transsyberyjską i daleką Syberię. Inscenizacja
nie przeładowana, pobudzająca wyobraźnię, wspaniale zachowująca równowagę
między umownością a dosłownością.
Po czwarte, świetna gra aktorska.
Postaci, miejscami może jak na mój gust nieco zbyt przerysowane (ale to, co na
ekranie byłoby nie do zniesienia, na deskach teatru nabiera swoistego uroku), jednak
ogólne wrażenie pozytywne.
I tak, w mojej bardzo
subiektywnej opinii, spektakl lubelskiego Provisorium w pełni zasłużył na zaszczyt
jakim jest niewątpliwie zaproszenie na Warszawskie Spotkania Teatralne.
Aha, i jeszcze jedno. Wiem, że nie powinnam, ale nie
mogę się powstrzymać. Pod koniec drugiego (ostatniego) aktu, główny bohater
biega po scenie w stroju Adama. Co prawda potem coś tam na siebie włożył i do
oklasków wyszedł już w jakimś szczątkowym odzieniu, ale i tak półnagi facet z ogromnym
bukietem białych róż wyglądał mocno abstrakcyjnie. Widok ten utkwił w mej
pamięci równie mocno jak filozoficzne rozważania Dukaja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz