SZWEDZKI MUNCHAUSEN
Tytuł: Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął
Autor: Jonas Jonasson
Tłumacz: Joanna Myszkowska-Mangold
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2012-01-25
ISBN: 978-83-7799-061-2
Liczba stron: 332
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2012-01-25
ISBN: 978-83-7799-061-2
Liczba stron: 332
"Tacy, co to ino prawdę godoją, toż to ni warto ich słuchać"
To zdanie, umieszczone na samym początku powieści, najlepiej oddaje ducha „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Książki nie długiej, nie krótkiej lecz w sam raz by zabawić czytelnika, zachęcić do refleksji, ale nie znużyć.
W powieści znajdziemy wszystkie odmiany poczucia humoru: satyrę, ironię pure nonsens, czarny humor i dowcip ludyczny. Tak szerokie spektrum jest jednocześnie największą zaletą i największą wadą „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Brzmi nielogicznie? Już tłumaczę o co chodzi. O ile rzeczy smutne, wyciskające łzy z oczu są uniwersalne, a o tyle żarty to materia znacznie subtelniejsza – to, co jednego ubawi, drugiego zniesmaczy. Wystarczy uśmiercić szczeniaczka/kociaka/dziecko (niepotrzebne skreślić), a już czytelnik siąpi nosem. Wystarczy rozdzielić rodzinę, niesłusznie prześladować niewinnego, zesłać na bohaterów nieuleczalną chorobę lub inną plagę i już chusteczki idą w ruch. A co z dowcipem? Potknął się nasz bohater o własne nogi – ktoś się roześmieje, ktoś prychnie, że to płytkie. Puści bąka – ktoś się ubawi po pachy, ktoś inny skrzywi z niesmakiem. Wstawi autor do tekstu żart polityczny – znowu, ktoś się roześmieje, a kto inny ciśnie książką o podłogę. I tak dalej, i tak dalej…
Podobnie jest z powieścią Jonasa Jonassona. Nie każdego ubawi wdepnięcie w kupę słonia, nie każdy uzna za zabawne ścielące się gęsto zastępy trupów, ktoś może powiedzieć, że obozy pracy czy zamachy terrorystyczne to rzeczy zbyt poważne, by sobie z nich kpić.
Szczęśliwy układ genów sprawił, że obdarzona zostałam dość eklektycznym poczuciem humoru. Uważam, że śmiać się można ze wszystkich i ze wszystkiego, pod warunkiem, że jest to śmiech przyjazny, ciepły i radosny, a nie złośliwy czy drwiący. Co więcej, uważam, że śmiech (ten dobry) pozwala oswoić to co nieznane i przerażające. Jeśli z czegoś się śmiejemy, to przestajemy się bać.
A taki właśnie – ciepły i przyjazny jest śmiech w powieści Szweda.
Allana Karlssona - tytułowego stulatka poznajemy w dniu jego urodzin, gdy ucieka przez okno z domu spokojnej starości, przerażony wizją napuszonych obchodów jubileuszu. Ten desperacki krok nie tylko kończy się sukcesem lecz staje się też początkiem wielu, zupełnie nieprawdopodobnych przygód. Opowieść o tym co „tu i teraz” przerywana jest szeregiem retrospekcji. Poznajemy życiorys stulatka (który przecież nie zawsze był staruszkiem) od dzieciństwa, poprzez młodość, wiek dojrzały, aż do starości, gdy to wylądował (bardzo niechętnie) w domu starców. A jest to życiorys niezwykły. Allan uczestniczy we wszystkich najważniejszych wydarzeniach historycznych XX wieku, spotyka i przyjaźni się z przywódcami wielkich mocarstw, zawsze trafia w sam środek wydarzeń, które za czas jakiś trafią na karty podręczników.
Jak widać, wiarygodność wydarzeń nie jest tym, czego należy szukać w powieści Jonassona. To plus pełen ironii język sprawia, że wielu recenzentów nazywa „Stulatka…” szwedzkim odpowiednikiem Forresta Gumpa. W moim odczuciu porównanie to nie jest do końca trafione. Forrest rzeczywiście postrzegał świat w prosty, wręcz infantylny sposób, podczas gdy nasz stulatek bynajmniej naiwny nie jest. Pozorna naiwność jest tylko bardzo wyszukaną formą ironii opowiadającego.
Nie chciałabym jednak, aby po przeczytaniu mych wywnętrzeń ktoś pomyślał, że „Stulatek…” to błaha, absurdalna historyjka. O nie! Powieść jest szalona, ale „w tym szaleństwie jest metoda”. Jonasson stosuje lekką formą, by zwrócić uwagę na problemy poważne, w istocie swej zupełnie nie śmieszne. Jakie? O tym najlepiej przekonać się samemu. Wszak nie jest moim celem analizowanie "co autor miał na myśli", chcę jedynie wskazać interesującą książkę. I gorąco ją polecić.
A taki właśnie – ciepły i przyjazny jest śmiech w powieści Szweda.
Allana Karlssona - tytułowego stulatka poznajemy w dniu jego urodzin, gdy ucieka przez okno z domu spokojnej starości, przerażony wizją napuszonych obchodów jubileuszu. Ten desperacki krok nie tylko kończy się sukcesem lecz staje się też początkiem wielu, zupełnie nieprawdopodobnych przygód. Opowieść o tym co „tu i teraz” przerywana jest szeregiem retrospekcji. Poznajemy życiorys stulatka (który przecież nie zawsze był staruszkiem) od dzieciństwa, poprzez młodość, wiek dojrzały, aż do starości, gdy to wylądował (bardzo niechętnie) w domu starców. A jest to życiorys niezwykły. Allan uczestniczy we wszystkich najważniejszych wydarzeniach historycznych XX wieku, spotyka i przyjaźni się z przywódcami wielkich mocarstw, zawsze trafia w sam środek wydarzeń, które za czas jakiś trafią na karty podręczników.
Jak widać, wiarygodność wydarzeń nie jest tym, czego należy szukać w powieści Jonassona. To plus pełen ironii język sprawia, że wielu recenzentów nazywa „Stulatka…” szwedzkim odpowiednikiem Forresta Gumpa. W moim odczuciu porównanie to nie jest do końca trafione. Forrest rzeczywiście postrzegał świat w prosty, wręcz infantylny sposób, podczas gdy nasz stulatek bynajmniej naiwny nie jest. Pozorna naiwność jest tylko bardzo wyszukaną formą ironii opowiadającego.
Nie chciałabym jednak, aby po przeczytaniu mych wywnętrzeń ktoś pomyślał, że „Stulatek…” to błaha, absurdalna historyjka. O nie! Powieść jest szalona, ale „w tym szaleństwie jest metoda”. Jonasson stosuje lekką formą, by zwrócić uwagę na problemy poważne, w istocie swej zupełnie nie śmieszne. Jakie? O tym najlepiej przekonać się samemu. Wszak nie jest moim celem analizowanie "co autor miał na myśli", chcę jedynie wskazać interesującą książkę. I gorąco ją polecić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz