FAKTY BEZ SENTYMENTALIZMU
Tytuł: Kometa i ja. Jak przygarnięty pies uratował mi życie
Tytuł oryginału: Comet's Tale. How the dog I rescued saved my life.
Autor:
Steven D. Wolf, Lynette Padwa
Tłumacz: Tomasz Illg
Wydawca: Między słowami
Data wydania: 2014-03-17
Liczba stron: 352
ISBN: 978-83-240-2505-3
Nie wiem, co przyświecało
pracownikowi księgarni, który ustawił książkę „Kometa i ja” na półce z
powieściami obyczajowymi. Jeśli dodać do tego podtytuł „Jak przygarnięty pies uratował
mi życie” można by się spodziewać ckliwej powiastki, takiej w jakich lubują się
Amerykanie - w sam raz do zekranizowania
na potrzeby kina familijnego. Nawet ja, znana z tego, że kupię każdy produkt
opatrzony psią mordką – od skarpetek po żyrandol (nawet torbę na notebooka mam
ozdobioną wizerunkiem mopsa), brałam ten tomik do ręki z dużą dozą sceptycyzmu.
Tymczasem „Kometa i ja” nie ma z
powieścią wiele wspólnego. Właściwie nic. Trudną tę książkę jednoznacznie zakwalifikować.
Należy się jej miejsce gdzieś w pół drogi między wspomnieniami a publicystyką.
Trudno jest jednoznacznie ocenić efekt
pracy Stevena D. Wolfa i Lynette Padwy. Jako dokument „Kometa i ja” jest rzeczą
niewątpliwie ciekawą, inspirującą, a momentami wręcz wstrząsającą. Literacko
natomiast… Hmmm… Jak by to grzecznie powiedzieć… Nie jest dobrze. Jest źle.
Bardzo źle.
Zacznijmy od tego co dobre, czyli
od treści. „Kometa i ja” to zapis walki autora z chorobą. Chorobą na tyle
poważną, że zrujnowała mu zarówno życie zawodowe, jak i prywatne. Nie jest to
jednak, na szczęście!, ckliwa opowieść o tym, jak siła woli, wiara, etc.,
pozwala pokonać wszelkie przeciwności. Autor nie domaga się litości, nie
oczekuje współczucia. Wręcz przeciwnie, bezwzględnie punktuje wszystkie własne
błędy i słabości. To dość nietypowy sposób przedstawiania własnej osoby. Co
prawda, mam pewne podejrzenia, że w powstaniu książki maczał palce
psychoterapeuta stąd taki niemal analityczny „rozbiór” własnej postawy (dość
często psycholodzy zalecają pacjentom pisanie jako formę terapii), nie zmienia
to jednak faktu, że główny bohater przedstawiony jest wiarygodnie, a czytelnik
szczerze przejmuje się jego losem.
Drugim bohaterem jest Kometa –
adoptowany chart. Jest to niewątpliwie bohater pozytywny, jedyny, wobec którego
autor traci obiektywizm. Poznajemy skomplikowaną (a może wręcz przeciwnie –
bardzo prostą) relację psa i właściciela.
Postaci Komety pełni w książce dodatkową
rolę – jest pretekstem do poruszenia problemu nieludzkiego traktowania chartów
w Stanach Zjednoczonych. Psy, hodowane na potrzeby wyścigów, są traktowane jak
przedmioty. Po osiągnięciu wieku, w
którym nie mogą się już więcej ścigać, są masowo zabijane. A kariera psa
wyścigowego jest niezwykle krótka – trwa trzy, cztery lata (odpowiednik ludzkiego
wieku ok. dwudziestu pięciu lat).
Trzecim, przewijającym się na
kartach książki problemem jest rozpad rodzinny nie potrafiącej stawić czoła
narastającym problemom oraz opis prób naprawienia wzajemnych relacji.
Jednak, mimo ciekawej i bogatej tematyki,
książkę „Kometa i ja” czyta się po prostu źle. Dlaczego? Głównie ze względu na okropną
kompozycję, a właściwie jej brak. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że
początkowo napisano dwie oddzielne pozycje – wspomnienia z czasu choroby i
broszurkę propagandową Stowarzyszenia Miłośników Chartów. Następnie obie prace
pocięto na fragmenty i pomieszano nie podejmując próby wygładzenia tekstu tak,
by stanowił w spójną całość. Potem ktoś uznał widocznie, że książka potrzebuje
elementów bardziej osobistych, dodano więc kilka bardzo płytkich akapitów o
stosunkach rodzinnych. Poszczególne fragmenty dobrano subtelnie niczym elementy
garderoby stracha na wróble.
Z pewnością nie żałuję czasu
spędzonego na poznawaniu losów Komety i jej pana, głównie ze względów poznawczych.
W tej niewielkiej książeczce znalazłam wiele, naprawdę ciekawych informacji, ale lekturę trudno zaliczyć do kategorii
udanych przeżyć artystycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz