MÓJ KANDYDAT NA MIANO KONCERTU ROKU
Filharmonia
Narodowa
25-02-2014
L’Arpeggiata
Christina
Pluhar Teorba
Nuria Rial Sopran
Vincenzo
Capezzuto Alt
Doron
Sherwin Cynk
Veronika Skuplik Skrzypce barokowe
Eero Palviainen Arcylutnia
i gitara barokowa
David
Mayoral Perkusja
Francesco
Turrisi Klawesyn
Boris Schmidt Kontrabas
Haru Kitamika Pozytyw
Nie od dziś wiadomo, że rzeczy niedopowiedziane poruszają
bardziej niż wszelka dosłowność. Uruchamiają wyobraźnię, sięgają do
najgłębszych pokładów świadomości, wydobywając z nich mniej lub bardziej
oczywiste skojarzenia i wspomnienia. A co może być bardziej niedopowiedzianego
niż muzyka – sztuka pozbawiona słów i obrazów, odwołująca się wyłącznie do
wrażliwości i fantazji odbiorcy? Czy też tak macie, że słysząc kastaniety
czujecie zapach wina i pomarańczy, a dźwięk siedmiostrunowej gitary sprawia, że
zaczynacie szukacie ciepłego swetra? Dobry koncert potrafi przenieść nas
wszędzie: do słonecznej Italii, albo do mroźnej Rosjii, na sawanny Afryki, albo
zatłoczone ulice Nowego Jorku. Tym razem zespół L’Arpeggiata zaproponował nam
wycieczkę w przeszłość. Za sprawą takich kompozytorów jak Claudio Monteverdi,
Barbara Strozzi, Maurizio Cazzati, Benedetto Ferrari, Pandolfo Mealli i
Giovanni Felice Sances, przenieśliśmy się do świata baroku.
Wiele osób nie przepada za muzyką dawną. Stosunkowo
ograniczony materiał muzyczny i spore sformalizowanie kompozycji sprawia, że
koncerty bywają monotonne – trzeba prawdziwego znawcy, by dostrzec i docenić
subtelne różnice interpretacji kolejnych utworów. Takiego zarzutu nie można postawić koncertowi zespołu L’Arpeggiata. Wczorajszy wieczór to półtorej godziny przedniej
rozrywki z najwyższej półki. Repertuar dobrano tak, by pokazać różne oblicza
muzyki dawnej: utwory sakralne, dworskie, taneczne, ludowe. Od rzewnych
hiszpańskich pieśni po tryskające życiem piosenki neapolitańskie. Artyści w
niesamowity sposób manipulują nastrojem publiczności: w jednej chwili cała
widownia pogrążona jest w zadumie, by za chwilę przejść w stan radosnego
uniesienia. A całość przeplatana wspaniałymi żartami muzycznymi. Chyba po raz
pierwszy słuchając utworu instrumentalnego popłakałam się ze śmiechu.
Do tego trzeba dodać ogromną wirtuozerię zarówno śpiewaków
jak i instrumentalistów. Aż trudno uwierzyć, że można porwać publiczność
wykonując pięciominutowy utwór na tamburynie – instrumencie, wydawałby się, o
mocno ograniczonych możliwościach. A jednak się udało!
Nic więc dziwnego, że koncert zakończyły burzliwe owacje na
stojąco, a artyści dwukrotnie bisowali. Dopiero koniec lutego, a ja już mam
poważnego kandydata na koncert roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz