Klasyka rosyjskiej SF - tom 4
Autor: Antologia (wybór Paweł Laudański)
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2013
Liczba stron: 392
ISBN: 978-83-7590-146-7
Bardzo cenię sobie zarówno zaangażowanie pana Pawła Laudańskiego w
propagowanie literatury rosyjskojęzycznej, jak i jego znajomość tematu. Tym
bardziej martwi mnie fakt, że choć łączy nas wspólna pasja, to jednak gusta
mamy całkiem różne. Czwarty, ostatni z cyklu „Klasyka rosyjskiej SF”, tom jest
na to kolejnym dowodem. Niewątpliwie, opowiadania wybrane do antologii są tekstami
znaczącymi i ciekawymi, ale nie do końca do mnie przemawiają.
Wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, że prawdziwy pisarz to
taki, który ma koncie co najmniej jedną powieść (najlepiej bardzo grubą),
uważam, że największym wyzwaniem dla literata jest forma krótka – opowiadanie lub
nowela. (Czy ktoś poza polonistami rozróżnia jeszcze te dwa gatunki?). Autorowi
powieści wiele można wybaczyć: mniej udany fragment, nudną sceną, czy nieciekawy
wątek poboczny. Błąd rozmywa się i gubi. Opowiadanie wręcz przeciwnie – wymaga, by każdy
akapit, wręcz każde zdanie było dopracowane i potrzebne. I na tym właśnie polega główny problem tekstów wybranych przez Laudańskiego – są przegadane do bólu. Gdzie zwięzłość formy,
gdzie koncentracja na głównym wątku, gdzie szlifowanie poszczególnych zdań? Trudno
mi powiedzieć dlaczego autorzy popełnili błąd: czy za bardzo rozdmuchali proste
historie, czy wręcz przeciwnie – przycięli do wielkości opowiadania niedonoszone
powieści. A może opowiadania są w porządku, tylko ze mną coś jest nie tak? Może skażona zostałam rytmem naszych czasów, wyznaczanym przez migające reklamy, teledyski i szybki montaż? Cóż, takiej ewentualności też nie mogę odrzucić.
Zanim przejdę do poszczególnych opowiadań, pozwolę sobie odnieść
się do języka antologii –tłumaczenia i redakcji, a właściwie jej braku. Mimo że
najmłodszy tekst liczy sobie ponad trzydzieści lat, to część tłumaczeń
przygotowano specjalnie na potrzeby wydania Solarisu. Rozumiem, naprawdę rozumiem,
że tłumaczowi może przytrafić się rusycyzm czy inny babol. Nikt nie jest doskonały. Ale gdzie, na Boga!, gdzie był redaktor? Nie chodzi mi nawet o drobne potknięcia – nie sposób ich uniknąć przy takiej objętości tekstu,
ale o ewidentne błędy: od panoszącego się niemalże na każdej stronie „póki co”
po kuriozalne „linie paralelne”. Doprawdy, jeśli książka w miękkiej oprawie
kosztuje 32 złote (plus wysyłka), mogę chyba oczekiwać wydania profesjonalnego.
A teraz kilka słów o poszczególnych tekstach.
Cichy
dźwięk dzwoneczka – Dimitr Bilenkin znany jest polskiemu czytelnikowi od dawna. Jego
opowiadania publikowane były w niezapomnianych „Krokach w nieznane”. (Mam na
myśli klasyczne „Kroki…”, te pod redakcją Lecha Jęczmyka). I tym razem nie
zawodzi. Jest niezły pomysł, jest dobre wykonanie, jest i przesłanie.
Dywersja
krabów – opowiadanie Anatolija Dnieprowa to najstarsze spośród przedstawionych
opowiada (napisane bodajże w 1958). Tekst nieco się zestarzał - jest dość przewidywalny, ale nie na tyle,
by nie można go było nadal czytać z niejaką przyjemnością, szczególnie gdy ktoś lubi "opowieści z myszką".
Dzień
gniewu – utwór Sewera Gansowskiego (ciekawostka – Gansowski był w jednej
czwartej Polakiem), to właściwie nie opowiadanie, a raczej mikropowieść, w
której autor analizuje relacje między człowiekiem, a zmienionym przez niego światem.
Mimo upływu lat tekst nadal pozostaje bardzo aktualny. Tylko czemuż, ach
czemuż, droga redakcjo, autor ma ma czasem na imię Sewier, a czasami Sewer (podział
tak mniej więcej pół na pół). Toż to objaw totalnego braku nawet nie redakcji,
a najzwyklejszej korekty!
Dwie
lecące strzały – gdyby tekst powstał w latach 50., no na początku 60., pewnie jakoś
by się wybronił. Wiktor Kołupajew napisał go jednak w połowie lat 70., mogę więc
tylko napisać „Ale to już było”. Było
wiele razy.
Sonata
węża – Olga Łarionowa, to obok wspomnianego już wcześniej Bilenkina,
najbardziej „klasyczna klasyka” w zbiorze. Tekst dobrze znany, nieźle wytrzymał
próbę czasu, choć zakończenie nieco razi nadmiernym patosem. Współczesny pisarz
nie wyłożyłby sprawy aż tak „łopatologicznie”. Ale jest to tylko drobny mankament,
nie psujący ogólnego dobrego wrażenia.
Arytmetyka
miłości – nie wiem dlaczego, ale twórczość Siergieja Sniegowa do mnie nie
przemawia (poza jednym wyjątkiem). Wiem, że Sniegow „wielkim pisarzem był”, ale
to nie moja bajka. Jak dla mnie, opowiadanie można by ze zbioru usunąć bez
większej straty dla całości. Zastrzegam, że mogę się mylić – powód wyłuszczyłam
w poprzednim zdaniu.
Na skrzyżowaniu
czasu – pomysł niezły, wykonanie też, ale całość jak na mój gust mocno
przegadana. Gdyby Jewgienij Wojskunowski i Isaj Łukidjanow skrócili tekst o
połowę, albo chociażby o jedną trzecią, byłoby znacznie lepiej i ciekawiej.
Ponad
góry, ponad chmury, ponad niebo… - Wstyd
się przyznać, ale do tej pory nie znałam twórczości Pawła Amnuela. Opowiadanie
ciekawe, wciągające, nastrojowe. Gdybyż tylko autor nie walnął nas na ostatniej
stronie morałem niczym młotkiem po głowie, byłoby blisko ideału.
Dzień,
wieczór, ranek – Tydzień po zakończeniu lektury, nawet pod groźbą śmierci nie
byłam sobie w stanie przypomnieć o czym było opowiadanie Michajłowa (Ciekawe,
dlaczego imię autora owiane zostało mrokiem tajemnicy). To chyba wystarczy za całą recenzję. I dlaczego to było takie
dłuuuuugie?
Głos – dobre.
Długie, ale dobre. Ciekawy pomysł, dobrze napisane, wciągające. Nie bez powodu
to drugi tekst Gansowskiego w tym tomie.
Moja ocena: 6/10
Recenzja zgłoszona do wyzwania: Klucznik
Moja ocena: 6/10
Recenzja zgłoszona do wyzwania: Klucznik
oczywiście, że miesiąc jeszcze trwa :) do północy można zgłaszać i wtedy będziesz miała pewność, że umieszczę w podsumowaniu :)
OdpowiedzUsuńa jutro zapraszam na pierwsze podsumowanie klucznikowego wyzwania :)
a za tą pozycję +1 pkt za kolejną w serii :)