POWRÓT WIEDŹMINA
Tytuł: Sezon Burz
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawca: SuperNova
Data wydania: 2013-10-28
Liczba stron: 404
ISBN: 978-83-7578-059-8
Powrót uśmierconego bohatera czasem się udaje. Czy to w
postacie prequla (vide „Preludium Fundacji” i „Narodziny Fundacji” Asimova),
czy to dzięki cudownemu zmartwychwstaniu (chociażby Sherlock Holmes i jego słynny powrót
po przygodzie nad wodospadem Reichenbach). Dużo częściej jednak okazuje się kompletną
klapą (przykłady, z grzeczności, przemilczę). Jest po temu wiele powodów:
zmienia się autor – jego warsztat, doświadczenie, postrzeganie świata, zmieniają
się czytelnicy, zmienia się świat. To co kilka lub kilkanaście lat temu
urzekało świeżością i oryginalnością zostało wyeksploatowane do granic
możliwości. I jeszcze jedna – w moim odczuciu najważniejsza - przyczyna. Nikt nie
zarzyna kury znoszącej złotej jajka. Jeśli autor zabija swego bohatera oznacza
to, że powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Koniec historii. Kurtyna
opadła. A jednak czytelnicy chcą jeszcze. Trzeba niezwykłej siły woli by oprzeć
się ich naciskom.
Presji czytelników uległ też Andrzej Sapkowski, wracając po
latach do historii wiedźmina. Jak sobie poradził z tym zadaniem?
Bardzo, bardzo chciałabym powiedzieć, że wyśmienicie.
Niestety, skrzecząca rzeczywistość jest inna. Najnowsza książka mistrza
polskiej fantasy, „Sezon burz”, choć nie pozbawiona zalet jest dziełem dość
przeciętnym.
Zacznijmy od zalet.
Słowo. Andrzej Sapkowski jest bez dwóch zdań mistrzem pióra,
czego „Sezon burz” jest kolejnym dowodem. Język jest idealnie dopasowany do postaci
i opowieści – gdzie trzeba powolny, gdzie trzeba dynamiczny, czasem rozbudowany i ozdobny,
czasem zwięzły do granic możliwości. Tu i ówdzie autor pozwala sobie na wielce
udatne żarty językowe: a to sparodiuje pokrętny styl polityków, a to ponabija się
z wydumanej mowy prawników, a to sprytnie nawiąże do urzędniczego bełkotu. Sporo
takich perełek rozsiano po całej książce.
Dialogi. Bez nich nie byłoby Wiedźmina – ani tego starego, z
opowiadań i pięcioksięgu, ani tego najnowszego. To bodajże najsilniejsza broń
Sapkowskiego. Nigdy, przenigdy nie trącą sztucznością, są jędrne niczym świeżo
zerwane jabłko, idealnie charakteryzują bohaterów. W tym miejscu pozwolę sobie
na drobną dygresję: gdyby w niesławnej adaptacji filmowej użyto oryginalnych dialogów
książkowych, a nie nieudolnych przeróbek, film może dałoby się uratować.
Humor. Jak to u Sapkowskiego - dyskusyjny. Czasami
rubaszny, na granicy dobrego smaku, czasami ironiczny czy wręcz zgryźliwy.
Szkoda tylko, że znacznej części czytelników facecje o nadużywaniu roślin
strączkowych przesłoniły znacznie subtelniejsze żarty,
których przecież w „Sezonie burz” nie brakuje.
Odwołania do współczesności. Andrzej Sapkowski nigdy nie bał
się poruszać problemów kontrowersyjnych. Cała jego proza wręcz nafaszerowana jest mniej lub bardziej widocznymi nawiązaniami do aktualnych dyskusji – od rasizmu
po jakże ostatnio modnego „dżendera". Chwała autorowi za to, że nie ucieka
od zagadnień trudnych i nie wstydzi się własnych poglądów.
Jak na razie rysuje nam się obraz niezłej książki. Dlaczego
więc jest źle, jeśli jest tak dobrze?
Otóż przy wszystkich swych niepodważalnych zaletach „Sezon
Burz” popełnia grzech śmiertelny. Najzwyczajniej w świecie jest powieścią
nudną. A książce fantasy wiele można wybaczyć, prawie wszystko. Poza nudą.
„Sezon Burz” nie wciąga. Przez cały czas lektury był mi
obojętny niczym sklep wędkarski (przybytek ten w niczym mi specjalnie nie przeszkadza,
ale odwiedzać raczej go nie zamierzam). Niby doczytałam do końca, ale gdyby ktoś
mi książkę zabrał w połowie pewnie nie byłoby tragedii.
W opowieści brak przede wszystkim wyraźnej linii fabularnej, a tym samym nie ma tego, co sprawia, że niektóre książki czytamy z zapartym tchem aż do bladego świtu nie bacząc na to, że jutro trzeba wstać. Nie ma słynnego "co będzie dalej?" Niby ma Geralt jakieś przygody – a to potwora pokona, a to w romans się wda, a
to w politykę wmiesza, ale wszystko to jakieś takie przypadkowe, bez większego
ładu. Ot, rzuca autor (albo portal) bohatera to tu, to tam bez specjalnego planu
i uzasadnienia, coby tylko kolejną, fajną przygodę albo facecję udatną opisać.
Wątek przewodni – poszukiwanie utraconych mieczy – jakoś do mnie specjalnie nie
przemówił. Czegoś zabrakło. Oczywiście, wiem, że miecze są dla wiedźmina ważne. Wiem,
ale nie czuję tego. Jest mi obojętne, czy mu się uda, czy nie. Równie dobrze mógłby Geralt z Rivii szukać zagubionej
kamizelki albo okularów. W zasadzie okularami przejęłabym się bardziej, bo jako krótkowidz rozumiem ból związany z ich brakiem. Bólu z powodu braku mieczy nie odczuwam (może zabrakło mi empatii?). Bez myśli przewodniej książka rozsypuje się w zbiór mniej lub
bardziej udanych anegdot.
Po drugie, „Sezon Burz” pretenduje do miana niezależnej
powieści. Tymczasem bez pięcioksięgu nie istnieje. Pamiętajmy, że od czasu
opublikowania pierwszego opowiadania o Wiedźminie minęło blisko ćwierć wieku. W
tym czasie narodziło się i posiadło sztukę czytania całe pokolenie. Część z
tych ludzi dopiero zaczyna swoją czytelniczą przygodę z Wiedźminem. Należało jakoś
uprzedzić potencjalnego nabywcę, że książka to swego rodzaju addendum, a nie samodzielna rzecz. Bez
znajomości części poprzednich nie jesteśmy w stanie zrozumieć, ani ciągłych nawiązań
do Yennefer (no rozstał się kiedyś z babą, i co z tego? Nie on pierwszy i nie od
ostatni), aluzji do Ciri (kto to do diabła był? Tego „Sezon Burz” nie
wyjaśnia), ani przywiązania do Jaskra.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „Sezon Burz” to zbiór
materiałów, które z jakiegoś powodu nie weszły do utworów wcześniejszych, a
teraz zostały poddane swoistemu artystycznemu recyclingowi. W efekcie otrzymujemy
produkt niczym obiad z poświątecznych resztek. Niby wszystko smaczne i dobrej
jakości, ale ciasto już nieco podeschło, do zupy dolano wody, a ostatki słodkiego
wina nijak nie pasują do pieczeni.
I tylko końcówka zaskakuje pozytywnie. Na ostatnich stronach
znalazłam starego, dobrego Wiedźmina: rzewnie smutnego, tajemniczego i niedopowiedzianego.
Aż się chce zapytać „i co było dalej”? Może właśnie ostatni rozdział jest
pomysłem na nową książkę?
Moja ocena: 5/10
Wracając do "Sezonu burz". Na Holerze padło wszystko, co bym chciała powiedzieć, więc nie ma sensu się powtarzać;)
OdpowiedzUsuńW zarysie zgadzam się z tym, co napisałaś powyżej, o szczegóły nie ma się co spierać, bo to już wkracza na teren degustibusa. Ale jest jedna taka kwestia, nad którą zastanowiłam się dłuższą chwilę, a nawet dwie.
Wychodzi mi na to, że wbrew wielu opiniom, które widziałam/słyszałam, uważam, że "Sezon burz" może swobodnie funkcjonować bez cyklu/poza cyklem. Jest to tak skonstruowana historia, że wcale nie trzeba wyjaśniać czytelnikowi kim jest Yennefer, kim Jaskier itp. Wszystko sobie można z kontekstu dopowiedzieć, wcale nie trzeba mieć rozległej wiedzy o świecie wiedźmina.
Pierwszy test przeprowadzony na osobniku, który nie czytał cyklu, przyniósł pozytywne efekty, delikwent pojął o co chodzi i zeznawał całkiem logicznie. Jedynie Nimue nie bardzo ogarniał, ale stwierdził, że to pewnie taki smaczek, żeby resztę przeczytać, bo w sumie intrygujące;)
Zamierzam przeprowadzić kolejne testy, tak z ciekawości .
Mam wrażenie, że wrażenie, że nie można pojąć "Sezonu..." bez całej reszty, to tylko wrażenie tych, co czytali nastawieni na liczne fajerwerki, a dostali tylko zimne ognie - też ładne, ale myśleli, że będzie więcej, mocniej, głośniej i ogólnie inaczej ;) Póki dysputa dotyczy samej książki, to jest fajnie, ale gdy zaczynają się żale, pretensje do autora i próby diagnozowania jego stanu ciała i ducha, to mi się odechciewa.
Dlatego miło było poczytać o tym, jakie jest Twoje zdanie na temat książki.
No to zaszalałam;)
Lady Black
Pomysł z testami fajny. Sama jestem ciekawa wyników.
UsuńW końcu nie wiem czy chciałabyś dołączyć do Klucznika, czy nie ;) Ale Cię dodałam. Gdybyś jednak nie chciała - napisz mi o tym proszę tam pod postem :) Dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak, tak. Poproszę jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńNureczko, Twoje wrażenia po lekturze "Sezonu burz" idealnie się pokrywają z moimi :)
OdpowiedzUsuńMiło to słyszec (a właściwie czytać), bo bardzo sobie cenię Twój gust.
OdpowiedzUsuńA ja się na "Sezonie burz" nie zawiodłam zupełnie i wcale mnie książka nie nudziła. Dostałam to, czego oczekiwałam - Geralta, Jaskra, mnóstwo innych postaci, kilka przygód luźno ze sobą związanych i specyficzny język wraz z humorem Sapkowskiego. Mnie się podobało, ale rozumiem, że ta powieść, neico inna od całej sagi, może rozczarować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ; )
Myślę, że w przypadku tej książki znaczną rolę odegrały oczekiwania. Część osób (w tym ja) oczekiwały czegoś bardzo konkretnego, stąd rozczarowanie.
OdpowiedzUsuń